Słońce chyliło się ku
zachodowi. Miasto, które nigdy nie
zasypia, wrzało.
Gabinet Warrena Worthingtona
III tonął w mroku. Aksamitna cisza, w której najcichszy dźwięk brzmiał niczym
trzask gromu, gdzie tykanie zegara, nieubłaganie odliczającego czas,
przypominało uderzenia bębnów, gdzie bicie serca dudniło w uszach niczym
pogrzebowy marsz, zakłócona została skrzypnięciem dębowej podłogi. Gdyby ów
dźwięk po chwili się nie powtórzył, można by założyć, że to wiekowa podłoga
przeciąga zdrętwiałe kości, albo ściany wzdychają ciężko; mogła to być kapiąca
woda z przelanych doniczek, albo kwiaty, niepodglądane przez nikogo przekręcają
swe łodygi ku słonecznemu światłu. Ale nie, skrzypnięcie powtórzyło się. Ktoś
chodził po gabinecie; był w nim, chociaż nikogo nie powinno tutaj być. Warren
Worthington III wychodząc z niego około osiemnastej, skrupulatnie zatrzasnął
wszystkie okna, zamknął drzwi na elektryczny zamek i wyszedł załatwić biznesowe
interesy, zostawiając swoje biuro pod opieką sekretarki.
Obok Betty nikt nie
przechodził. Dziewczyna nikogo by do środka nie wpuściła. Drzwi nie otworzyły
się, okna pozostały zamknięte, zamek nawet nie drgnął. A jednak ktoś
przechadzał się po gabinecie; cicho, bezszelestnie, stąpając tak, by uniknąć
skrzypiącego parkietu. Wszedł do środka, chociaż w ogóle nie powinno mu się to
udać. Ale tam był. W ciemnościach rozświetlanych jedynie słabym światłem
ulicznych latarni, ktoś podszedł do ściany za biurkiem i stanął przed wiszącym
na niej obrazem. Złocona rama połyskiwała lekko, a z płótna na gabinet
spoglądała dostojna para w średnim wieku; on wyższy od niej, jak przystało o
głowę, ona piękna i filigranowa; oboje objęci, trzymający się za dłonie, z
miłością wymalowaną na ich twarzach. Za nimi ukryty był sejf, ot mały skarbiec,
który właśnie z cichym kliknięciem otworzył się na oścież. Dwunastocyfrowa
kombinacja cyfr i znaków została złamana, a skaner linii papilarnych oszukany.
Wystarczyło kilka minut, by dostać się do środka, by zabrać tak cenną rzecz.
Złodziej tak bezczelny, że
wszedł do gabinetu Warrena Worthingtona III jakby nigdy nic, zatrzasnął sejf,
zasłonił obrazem, zostawiając go tak, jakby nikt go nie ruszał od dawna i
usiadł za biurkiem, rozkoszując się miękkością skóry; poruszał się cicho,
bezszelestnie i nawet nalanie do szklaneczki pełnej kostek lodu bursztynowego
płynu, nie zakłóciło aksamitnej ciszy. Skrobanie pióra, kiedy wypełniał
wyciągnięty z sejfu papierek, nie obudziłoby nawet dzieciaka.
Mężczyzna odstawił szklaneczkę
na dębowy blat; bursztynowy płyn zakołysał się, kostki lodu zadźwięczały
uderzając o siebie, a mała kropla spłynęła po ściance, zatrzymując się na
czystej, wypolerowanej powierzchni biurka, zostawiając na niej mało elegancką
plamkę. Warren Worthington III dostałby pewnie szału, gdyby to zobaczył i
właśnie przez tą świadomość, brunet specjalnie, z pełną premedytacją, wsadził
palec w kroplę i rozmazał ją po blacie, zostawiając po sobie pamiątkę. Jego
radosna twórczość zakończyła się, gdy za dwuskrzydłowymi drzwiami usłyszał
słodki szczebiot biuściastej sekretarki, zapowiadający nadejście uskrzydlonego
padalca.
I chociaż złodziej powinien
czmychnąć, nawet nie drgnął, układając nogi na blacie biurka. Skrzypnięcie
drzwi i jasna smuga światła, która rozproszyła mroki gabinetu, wyrwała
mężczyznę z chwilowego zamyślenia; kiedy zaś pomieszczenie znów wypełniło się
mrokiem, złodziej zapalił elegancką lampę stojącą na biurku, uprzedzając
blondyna. - Spóźniłeś się - mruknął, układając wygodniej wyciągnięte na blacie
buty, wypuszczając z ust kłęby dymu z cygara, które sobie pożyczył od Warrena.
Jeszcze jakiś czas temu Warren
pewnie stanąłby jak wryty, zaskoczony obecnością właśnie tego mężczyzny, który
miał tendencje do pojawiania się w jego biurze w najmniej oczekiwanych
momentach, a w dodatku zazwyczaj udawało mu się to bez wiedzy jego sekretarki,
która przecież przebywała tuż przed drzwiami gabinetu. Dziś jednak, Warren
skomentował obecność mężczyzny przyjacielskim zepchnięciem jego nóg z blatu
biurka tak gwałtownie, że ten omal nie stracił równowagi, oraz wyrwaniem mu
cygara z zębów.
- Dante. Masz pojęcie ile te
kubańskie cudeńka mnie kosztowały? - spytał, gasząc cygaro w szklance whisky, a
zapach drogiego alkoholu uniósł się na chwilę w powietrze. Warren pociągnął
nosem i zmierzył Dantego morderczym spojrzeniem. - Otwarłeś moje nowe whisky? -
zapytał z groźbą w oczach. Dan oczywiście wiedział, że Angel czepia się tych wszystkich
rzeczy tylko dla zasady. Porządek, owszem, lubił i nie miał zamiaru pozwalać
nikomu buciorami włazić mu na biurko, ale wartość takich błahostek, jak tytoń
czy alkohol nie mogły go mniej obchodzić. Na odzywkę o jego mniemanym
spóźnieniu się Warren nie odpowiedział. On się nie spóźniał, to inni zawsze
byli wcześnie. Obszedł biurko i usiadł w fotelu na przeciw, zazwyczaj
zajmowanym przez jego gości. On sam nigdy nie siadywał po tej stronie, przodem
do okien, ale z doświadczenia wiedział, że Dante tak łatwo przenieść się nie
zdecyduje, chyba że Angel postanowiłby go na własnych rękach przetransportować.
- Czego chcesz? - zapytał, ale
wcale nie zabrzmiało to nieżyczliwie. Po prostu na tym polegała ich znajomość.
Opryskliwość, przezwiska i obraźliwe uwagi były codziennością i żadnemu z nich
to nie przeszkadzało.
- Właściwie… - Sięgnąwszy po
prostokątny papier, Dan podniósł go i pokazał przyjacielowi; uwielbiał
podpisane przez Warrena czeki, które trzymał w zamkniętym sejfie za obrazem jego
rodziców. Nie chodziło o to, że mógł wypłacać dowolne ilości gotówki, prawda
była dużo łatwiejsza, bowiem Ken co rusz zmieniał szyfr, dając tym samym Danowi
możliwość sprawdzenia swoich złodziejskich umiejętności. Dzisiaj znów złamał
kolejną kombinację. A dlaczego „Ken”? Cóż, Dante był jedynym znanym Angelowi
człowiekiem, który odważył się stworzyć mu zdrobnienie od drugiego imienia.
Kenneth. Ken. Na co Warren zwraca się do niego Barbie i wszystko wraca do
normy.
- Wypisałem sobie czek, więc
jesteś mi potrzebny tylko po to, by podwieźć mnie do domu tą swoją wypasioną
limuzyną.
Warren uśmiechnął się pod
nosem, mimowolnie zerkając w stronę portretu swoich rodziców i kryjącemu się za
nim sejfowi. Ostatnio coraz bardziej utrudniał życie swojemu ulubionemu złodziejowi,
wprowadzając do sejfu coraz to nowe zabezpieczenia, najnowsze cudeńka techniki,
łącznie z laserowymi czujnikami i innymi idiotycznymi gadżetami. Dante jednak
jeszcze go nie zawiódł w pokonywaniu każdej postawionej przed nim przeszkody.
- Wyciągnąłeś już ode mnie
tyle kasy, że sądziłem, że w końcu kupisz sobie własne, niezwykle ostentacyjne
autko. Może złotego Bentleya, albo jaskrawo czerwone ferrari? - zasugerował
życzliwie.
- Wsadź sobie tą życzliwość w
dupę, Ken - podnosząc się ze skórzanego fotela godnego królów, złodziej
westchnął, jakby rozstawał się z kochanką, a nie meblem i wsadziwszy czek do
kieszeni spodni, skinął głową na przyjaciela. - Wstawaj, blondasie. Wolę
twojego majtkowo różowego lincolna.
- Ja też, Barbie - przyznał
Warren i ruszył do wyjścia. - Betty - zwrócił się do swojej sekretarki, gdy
weszli do holu i ruszyli w stronę wind. - Zadzwoń na dół do Jonathana, żeby
przyprowadził samochód, ok?
- Cześć Betty, ładny dekolt. -
Dante uwielbiał, ubóstwiał wręcz, straszenie dziewczyny. Sekretarka za każdym
razem, kiedy wychodził z biura Warrena, chociaż nie powinno go tam być, łypała
na niego groźnie błękitnym okiem, jakby był arabskim terrorystą samobójcą i
miał pod ubraniem pół kilo trotylu; pewnie też czekała, aż krzyknie, a potem
wysadzi ich wszystkich w powietrze. Dan mógłby się założyć, że zrobiłaby
wszystko, by przyłapać go na wkradaniu się do biura. Pewnie obrała to sobie za
punkt honoru. Albo roku.
- Ken, głodny jestem. Nie mam
kasy… - wywinął swoje kieszenie, by pokazać przyjacielowi, że są puste. Co tam
czek. - Idziesz ze mną do tego… Tej restauracji, z której przynosisz mi
krewetki?
Warren westchnął teatralnie i
oparł się o lustro windy, gdy szybko zjeżdżali z ostatniego piętra wieżowca na
parter.
- A doczekam się kiedyś dnia,
kiedy to ty mnie na obiad do restauracji zaprosisz? - spytał, choć dobrze znał
odpowiedź. Tak się właściwie złożyło, że knajpka z ulubionymi krewetkami
Dantego była najzwyklejszym lokalem z fast foodami i chińskim jedzeniem na
wynos. Miał też kilka stolików w swoim ciasnym wnętrzu i za każdym razem, gdy
Warren i Dan się w nim pojawiali sporo osób się za nimi oglądało. No bo czy
widok mężczyzny w drogim garniturze w towarzystwie jakiegoś podejrzanego typka,
z kapturem głęboko zaciągniętym na głowę, w kiepskiej restauracji to nie był
ciekawy widok? No właśnie.
- Słuchaj Ken, ja ci robię
przysługę. Ile, do cholery, mam ci jeszcze razy to tłumaczyć? - Dan wyszedł z
windy, która wydała ten swój denerwujący dźwięk i jego wzrok od razu zatrzymał
się na nowiutkim Lincolnie, którego w sprzedaży w Ameryce jeszcze nie było.
Magia pieniądza i odpowiednich wpływów. Bogaty sukinsyn czasami na coś się
przydawał; dobra, bogaty przyjaciel, ale tego Dan nigdy na głos nie powie. -
Jon, wysiadaj. - I co by być uprzejmym, złodziej otworzył szoferowi drzwi, ale
ten, jak za każdy razem, właściwie od trzech razy, nie chciał się ruszyć. No
więc z boleścią w oczach Dan spojrzał na Warrena, chcąc mu przekazać bez słów,
że powinien coś z tym zrobić, bo on chce prowadzić. Chce i już, bo za żadne
skarby świata, nie przegapi okazji do jazdy tym bordowym cudeńkiem.
- Dzięki, Jon. Weź sobie na
dziś wolne, co? - zasugerował łagodnie Warren. Lubił swojego szofera, a ten
lubił prowadzić. Fakt ten wybitnie irytował Dana, szczególnie, gdy Jonathan
przyjeżdżał po Warrena jednym z jego najnowszych samochodów. Klepnął mężczyznę
pocieszająco w ramię i wsiadł na tylne miejsce pasażera. Nie lubił jeździć z
przodu.
„Znowu mi to robi” -
pomyślał złodziej, zapinając pas; fotel kierowcy i kierownica automatycznie
ustawiły się odpowiednio pod niego, dostosowując wysokość i odległość w taki
sposób, by pozycja była właściwa do prowadzenia. Silnik mruczał cichutko na
luzie, czerwona kontrolka ręcznego hamulca świeciła jasno. Kiedy zatrzasnęły
się drzwi, kontrolki rozbłysły, włączając się automatycznie, a klimatyzacja,
wyczuwając zbyt dużą temperaturę, obniżyła ją o kilka stopni. - Jak tam z tyłu
siedzisz, czuję się jak szofer - burknął, przestawiając automatyczną skrzynię
biegów na manualną; wolał taką, bo wtedy czuł, że prowadzi, a nie robi tego za
niego maszyna. Wrzucił jedynkę i z cichutkim mruczeniem ruszył z miejsca,
uśmiechając się triumfalnie przez przyciemnioną szybę do Jona, zupełnie tak,
jakby chciał mu powiedzieć: widzisz stary, wygrałem. Znowu.
- A ja się prawie czuję jakby
cię tu nie było, a z przodu prowadził nie zawracający mi dupy Jon. Ale, jak
wiemy, prawie robi wielką różnicę - odparł na to Warren, wygodnie rozsiadając
się z tyłu. Komendą głosową włączył radio, a głośność ustawił tak, by była
ledwie słyszalna w tle ich rozmów. Bo wiadomym przecież było, że Dante się nie
zamknie.
- Dlatego nadal uważam, że
powinienem być twoim cholernie dobrym szoferem i złodziejem - chciał dodać coś
jeszcze, ale zawahał się. - Na myśl przyszedł mi Batman i Robin, ale oni na
bank byli gejami, więc nie… Niech zostanie tak, jak jest. - Wyjeżdżając z
podziemnego parkingu, nawet się nie rozglądając, bo samochód martwym,
pozbawionym emocji głosem oznajmił, że droga wolna i nic z lewej strony nie
jedzie, Dan wcisnął pedał gazu do końca i z piskiem opon wyjechał na ulicę,
szczerząc się jak głupi. W kilka sekund z jedynki zrobiła się szóstka, a z
pięćdziesiątki niemal dwusetka i kij z tym, że gdzieś po drodze stały znaki
ograniczające prędkość do setki.
- I, jako szofer, okradać mnie
z jakichś niebotycznych sum pieniędzy? Nie żebyś jako sam złodziej tego nie
robił. Ja za taki układ podziękuję. I weź ty uważaj, co?! Jesteśmy w środku
miasta, nie na autostradzie, idioto. Zwolnij! - wrzasnął, co Dante niezbyt
subtelnie zignorował.
- Czy ja cię kiedyś
skrzywdziłem? - spytał, nim jeszcze zdołał ugryźć się w język; skrzywdził i to
nie raz, ale nigdy nie było tak, że Warren trafił do szpitala z ciężkimi
obrażeniami. Chodził obolały przez pewien czas i tyle. A tak w ogóle, to była
tylko i wyłącznie wina Warrena, bo marudził i sam sobie krzywdę robił. Jakby
siedział cicho, nic by się nie stało. Jak ostatnio, gdyby nie kazał mu zwolnić,
to by pewnie śmignęli przed ledwo jeżdżącą Toyotą lat minionych, a tak to
pokiereszowali jej bok. - Dobra, nie odpowiadaj.
Obiad był długi, głośny i
kosztował więcej niż te pieprzone kubańskie cygara. Bo jak się Dante rozkręcił,
zapchał twarz krewetkami i upił sake, to stwierdził, że do ich dwuosobowego
stolika warto zaprosić jeszcze jakieś pół tuzina przypadkowych przechodniów. I
tym sposobem Warren płacił nie tylko za wyżerkę złodzieja, ale także za wyżerkę
szóstki nieznajomych, którzy potem z bananami na ich objedzonych twarzach
dziękowali paniczowi Worthington za jego wspaniałomyślność. Na co Angel robił
się coraz bardziej nerwowy.
- No chodź już - warknął,
popychając Dana w stronę wyjścia. I wylądowali w jego Lincolnie z butelką sake
na kolanach kierowcy, który nawet ze znaczną ilością alkoholu we krwi odmówił
oddania kółka komuś innemu. I tu Warren akurat nie oponował. Warren nie
prowadził i nie jeździł z przodu.
Dante mieszkał w jakiejś
obskurnej kamienicy na skraju Nowego Jorku i do tego na strychu. Jego
tłumaczenia, że to "prawie jak penthouse" wcale nie poprawiały
Warrenowi samopoczucia. Jedynym plusem całej sytuacji była tu anonimowość i
ogólny brak osób trzecich. Cisza i spokój. Więc Warren zrzucił z ramion
marynarkę i rozpiął kilka guzików koszuli, bo skrzydła od rana nie ruszane
zdawały się drętwieć. Tylko że na ich widok Dantego dopadł jakiś dziwny humor i
zaczął coś majaczyć na temat oskubania go jak kurczaka.
- Zawsze mnie ciekawiło, czy
oskubane raz pióra odrosną. - I złodziej faktycznie jedno puchate piórko wyrwał
ze skrzydeł Angela, nic sobie nie robiąc z jego reakcji i prób obrony; jak nie
skubnie z jednej strony, bo mu czyjeś dłonie przeszkadzają, to się weźmie i
wyrwie z drugiej. - Zastanawiałeś się, jeśli one odrastają faktycznie, nad
produkcją wsypów do poduszek? - Sake źle działało na Dantego. Złodziej robił
się po nim jeszcze bardziej gadatliwy, chociaż obcy człowiek zarzekałby się, że
ten mężczyzna z nieułożonymi włosami jest niemową. Na głupie i dość
niekonwencjonalne pomysły wpadał zazwyczaj po sake. Jak teraz, przechylając się
przez oparcie fotela, by sięgnąć po kolejne śnieżnobiałe piórko. - I miałbym w
tym udział…
Mieszkanie Dantego nie było
wymarzonym miejscem na domowy kąt; w biednej dzielnicy, gdzie każdy zajmował
się własnymi sprawami, gdzie żebracy szarpali się o kawałek chleba z
dzieciakami, gdzie stary Mercedes był szczytem marzeń dorosłego mężczyzny,
niepotrafiącego nawet zadbać o rodzinę. Warren mógł mówić, że miał dziś
podwójne szczęście. Gdyby zjawił się tutaj sam, miejscowe dzieciaki
obskoczyłyby go jak gołębie na Krakowskim Rynku i nie pozwoliłyby odejść, dopóki
nie da im kilku dolarów; a i tak skończyłoby się na tym, że Angel straciłby
cały portfel, podwędzony przez jakiegoś śmielszego smarkacza. W miejscu, gdzie
walczyło się o każdy następny dzień, gdzie robiło się wszystko, by przeżyć,
kradzieże były jednym z wielu sposobów na utrzymanie siebie i rodziny. Pokaż
tym ludziom dolara, a wezmą cały portfel. Bordowy Lincoln Warrena był jak
gwiazda polarna, jak upragniony tort, którego nie można było dotknąć, jak
wymarzona kromka chleba, której zazwyczaj brakowało. Kusił. Nęcił. I chociaż
dzieciaki wlepiały w niego tęskne spojrzenia, w głowach mając tuzin sposobów na
jego kradzież, żaden nawet nie próbował wcielić w życie choćby jednego. Każdy
znał tutaj Dantego.
- Wiesz co? - Warren podbił
wyciągniętą dłoń Dana z głośnym "plask". - Jakoś ostatnio nie
myślałem nad nowymi sposobami na kolejne zyski dla Worthington Industries, ale
dzięki za sugestię - powiedział, zabierając mu z drugiej dłoni wyrwane piórko.
- Nienormalny jesteś - dodał, jakby stwierdzał jakiś mało znaczący fakt. -
Zostawię cię z twoim kacem, bo po alkoholu się robisz agresywny. A jutro ci
wmówię, jakie ty to rzeczy chciałeś mi robić, a ty uwierzysz, bo dobrze wiesz,
jak sake na ciebie działa - stwierdził już w lepszym humorze. Złodziej kichnął;
na poddaszu starej i wiekowej już kamienicy panował artystyczny bałagan, kurz
unosił się w powietrzu, a kilka pająków zadomowiło się w zacienionych kątach.
Pomieszczenie aż prosiło się o gruntowne sprzątanie, ale złodziej nie miał na
nie czasu; z resztą, zawsze powtarzał, że w bałaganie wszystko łatwiej znaleźć,
a potem spóźniał się, bo klucze gdzieś przepadły. Ale co tam, jak złodzieje by
weszli do środka i zobaczyli taki bałagan, pewnie i tak pomyśleli by, że ktoś
ich ubiegł i nie ma co wynosić. Mieszkanie na poddaszu miało swoje zalety. Wady
też, bo trzeba było się tarabanić aż na siódme piętro i to bez windy, ale dla
złodzieja akurat to była wielka zaleta, bowiem w każdej chwili mógł wymknąć się
na dach i zniknąć pośród kominów i anten telewizyjnych. W mieszkaniu nie miał
też nic, co byłoby ważną częścią jego życia; brak pamiątek, ulubionych książek
i fakt, że teraz wszystko można kupić, zwłaszcza ubrania i nowe cztery kąty
sprawił, że Dante mógł bez wyrzutów sumienia opuścić poddasze, zostawiając
wszystko za sobą. Odcinając się od miejsca, które było tylko domem tymczasowym,
bowiem i on miał w swoim życiu ludzi, którzy chcieliby się go pozbyć, a bycie
mutantem wcale mu w tym nie pomagało. Nie można było też powiedzieć, że siedzi
na walizkach i tylko czeka cały w nerwach, aż zza zakrętu wyjdą umięśnieni
panowie w czarnych garniturach. Był przygotowany i tyle, a do rzeczy
materialnych się nie przywiązywał.
- Może i jestem nawalony, ale
ja przepraszam - rzucając w przyjaciela poduszką, chybił o kilka centymetrów i strącił
nie uśmieszek z anielskiej twarzy, a wazę z komody pod oknem - to ty
flirtowałeś z tym facetem… Jak mu tam… Miał takie dziwne nazwisko, co mi się
źle kojarzy… Rasputin!
- Spadaj - padła bardzo
dojrzała odpowiedź. - Piotra zostaw w spokoju i idź spać. Patrz, tam masz jakiś
wolny i w miarę czysty kawałek podłogi - powiedział, wskazując palcem
odpowiednie miejsce. Bo Warren wątpił, że wśród tego syfu, Dan zdoła się
przekopać do łóżka.
- Aniołku… - Oho, złodziej
zaczynał coś kręcić, a jego maślany wzrok nie wróżył nic dobrego, zapowiadając
nadciągające problemy i kłótnie, na które Warren zazwyczaj odpowiadał: nie dam,
nie pójdziesz, nie mogę, nie mam, nie pozwalam, ostatecznie kończąc na
wypchnięciu Dantego za drzwi, czego tutaj zrobić nie mógł, bo na całe szczęście
nie był u siebie. - Jest problem. Stary, potrzebuję jeszcze przynajmniej
dwunastu godzin, by zdobyć dla ciebie te dane - łypnął na przyjaciela spod
palców, którymi obejmował pulsującą tępym bólem głowę; kolejna rzecz, za którą
nienawidził sake.
- Spoko, nie ma sprawy -
odparł pozornie spokojnym głosem Warren. Podszedł do Dana, swojego prywatnego
hakera i człowieka od... cóż, od wszystkiego i przyjacielsko poklepał go po
ramieniu. Kolejna wada bycia w stanie alkoholowego upojenia to opóźniony refleks.
I tym sposobem złodziej został okradziony, czyż to nie ironiczne? W sumie
Warren nie uważał tego za kradzież. Czek należał do niego i nie miał zamiaru
zostawiać go Dantemu dopóki ten nie wywiąże się z umowy. - To sobie zatrzymam.
- Pomachał skrawkiem papieru przed nosem poczochrańca i z świadomością dobrze
wypełnionego obowiązku ruszył do drzwi.
Złodziej nie byłby tak dobrym
złodziejem, gdyby nie zauważył, że właśnie go okradziono. Ale machnął na to
ręką; czek i tak dostanie, prędzej czy później i chociaż wolałby wcześniej, nie
chciał męczyć się z niepotrzebnym gadaniem. Bolała go głowa, a że wredny
skrzydlaty go zostawiał, Dante krzyknął jeszcze: - Chcę podwyżkę! Okradłeś
złodzieja…
- Pomarzyć można - odparł na
to Warren już w drzwiach. I tylko jedno powstrzymało go od zatrzaśnięcia ich za
sobą i z czystym sumieniem powrotu do domu. - Wywaliłeś mi szofera -
powiedział, jakby dopiero teraz sobie z tego zdał sprawę. - Jak ja wrócę?
- Pieszo - padło zniekształcone,
niewyraźne słowo, gdzieś spod stery koców, w które brunet padł jak długi. - Idź
sobie już.
- To jest po drugiej stronie
miasta - zauważył ponuro Warren. Poza tym, nie lubił chodzić, prowadzić
samochodu tym bardziej. Została tylko jedna opcja. Koszula, wraz z pasami
przytrzymującymi Angelowi skrzydła wylądowała na podłodze, drzwi zostały z
powrotem zamknięte, a okno otwarte na oścież.
Złodziej ze zgrozą w oczach
patrzył na to, co robi Ken i wcale nie chodziło o postawienie stopy na
parapecie otwartego okna, czy zamiar wyskoczenia z niego, nie! Warren ściągnął
z siebie ubranie i tak po prostu zostawił je na złodziejowej podłodze,
najwyraźniej nie mając zamiaru ciuchów zbierać, na co Dan wykrzyknął,
kompletnie pomijając to, że sam miał artystyczny nieład w mieszkaniu:
- Ej, robisz mi tu bałagan!
***
Dante, zatrzymując się w
sypialni przyjaciela, położył grubą, papierową teczkę na nocy stolik, tuż obok
szklanki wody. Przez szczelnie zasłonięte zasłony przedarła się smużka jasnego
światła, ot pierwsze promienie słońca, rozświetlające poduszkę obok głowy
uskrzydlonego padalca. Warren pochrapywał cicho, leżąc na brzuchu, a jego
spokojna, uśpiona twarz sprawiła, że w głowie złodzieja zaświeciła idea, niczym
żarówka nad kreskówkową postacią, gdy ta wpadła na jakiś wyjątkowo genialny
pomysł.
Na stoliku znalazł czek, ten
sam, który wczoraj sobie wypisał; Angel dobrze wiedział, że złodziej dostarczy
mu skradzione informacje, co do minuty. Może i Dan był bałaganiarzem, ale słowa
dotrzymywał. Co więcej, wiedział, że przyniesie mu je osobiście w szczelnie
zamkniętej kopercie, jeszcze nim zbudzi się ze snu. Taki był ich rytuał. Od
lat. Brakowało tylko whisky i kubańskiego cygara, które ostatnio Angel mu
zostawił.
Wsuwając do kieszeni czek,
który wczorajszego wieczora odebrał mu Angel, mając w nosie to, że kto daje i
zabiera, ten się w piekle poniewiera, Dante cicho i bezszelestnie jak na
złodzieja przystało, przytaszczył pod anielskie łóżko jedno z tych nowoczesnych
odtwarzaczy z radiem, które stało sobie na komodzie i ustawił je tak, by
znalazło się najbliżej śpiącego mężczyzny. Przekręcając kółeczko od regulacji
głośności, ustawił dźwięk na maksymalny i włączył budzenie; za dwie minuty,
podczas których będzie musiał się stąd zmyć i dać nogę, by wkurzony Warren nie
zdążył pokiereszować mu kości. Niecałe dwie, właściwie półtora minuty, to aż
zbyt dużo czasu na wyjście niepostrzeżenie.
Trzy. Dwa. Jeden!
Jakkolwiek nie bardzo ogarniam to Universum to opowiadanie bardzo mi się podobała;) Polewkowe^^ Opcja z dwoma głównymi bohaterami, którzy są bardzo odmienni i irytują się nawzajem, wyszła super.
ReplyDeleteZauważyłem tylko, że pod sam koniec chyba "miss-click-owałaś" i wyszło ci radjo, zamiast radia ;p
A ja jestem klasyczny geek i Universum komiksowe Marvela uwielbiam xD Cieszę się, że tekst nie wyszedł najgorzej. Właśnie taki 'polewkowy" miał być ^^
DeleteTy, a byłam pewna, że to to na końcu poprawiałam oO Głupi błąd
Niestety nie jestem zainteresowana tym opowiadaniem, ponieważ w życiu ani nie czytałam komiksów ani nie oglądałam filmu? Czy czegokolwiek, co powstało w tej kategorii ;) Ale gdyby pojawiło się coś o Syriuszu to, oczywiście, będę czytać ;D
ReplyDeleteA u mnie Bal maskowy i Przeszłość - Przyszłość to dwa różne opowiadania :) zapraszam:)
[zagubiona-czarownica.blogspot.com]
Spoko, to opowiadanie nie jest dla każdego ^^
DeleteA w takim razie na pewno coś sobie u Ciebie poczytam.
Pozdrawiam ;)
Bongiorno!;) Mam pytania natury prywatnej, a może bardziej chałturniczej, mianowicie, czy ewentualnie chciałoby Ci się zmarnować trochę swego cennego czasu, gdzieś między nauką, a pisaniem własnych tekstów, na przeczytanie czegoś co napisałem?;> Uważam to za względnie skończone i byłbym bardzo zaszczycony mogąc usłyszeć Twoją opinię, jako wybitnej przedstawicielki tegoż fachu:)
ReplyDeleteJasne! A nawet bardzo chętnie. Ślij na maila, albo gg, albo pocztą pantoflową, ewentualnie sową. Ostatnio mam w sumie więcej luzu, więc może przeczytam względnie szybko. Ale to pewnie zależy ile to ma stron ^^
DeleteWszystkie napotkane sowy uznały, że chyba zgłupiałem, chcąc im to przywiązać do nogi (niczym kulę), dlatego też postanowiłem użyć poczty internetowej, vulgo maila;p Wysłałem na adres podany na blogu, więc jak dostaniesz coś co wygląda na kolejny spam (i ma pewne cechy tegoż;p) to z pewnością to^^ (chociaż momento, na gmailu chyba nie ma spamu...;p)
ReplyDeleteA to może w sumie lepiej, bo jest na tyle zimno, że chyba bym się z łóżka nie ruszyła, żeby otworzyć okno i potencjalną sowę wpuścić xD
DeleteMail odebrany i ożeszwmordę sporo tego. Lecę czytać, bo mnie ciekawość zżera co tam piszesz ^^
Nie wiem czemu wkradło się tam dość sporo literówek i zgubionej interpunkcji...Pardon. (przyznaję, że od deski do deski sam czytam to dopiero teraz (a w każdym razie w tej wersji) acz każdy fragment z osobna znam prawie na pamięć;p)
ReplyDeleteA tam, nie przejmuj się. Dobrze wiem jak to jest jak się swoje teksty zna na pamięć i błędów się już nie zauważa ^^
DeleteCzy wolno mi spytać o Twe pierwsze wrażenie, odnośnie dyrdymałów, które Ci wysłałem? (Mam nadzieję, że nie padłaś z nudów i przerażenia, bo nie wybaczyłbym sobie zanudzenia Cię na śmierć swoją pisaniną...)
ReplyDeleteA wolno xD
DeletePierwsze wrażenie jest jak najbardziej pozytywne. Więcej Ci nie powiem, bo lubię się wypowiadać o całym tekście, więc jak już skończę czytać, to spodziewaj się ode mnie maila z małym podsumowaniem moich przemyśleń i komentarzy na temat Twojego tekstu.
Problem w tym, że od jutra albo niedzieli będę odcięta na jakiś czas od internetu i nie wiem kiedy powrócę (jadę do domu na święta, a tam internet nie podłączony, bo się rodzina dopiero co przeprowadziła). Więc jakbym się nie odzywała, to znaczy, że umieram gdzieś z nudów bo nie mogę wejść do sieci.
Będę jak wrócę ^^
Dzięki;) Na pewno znajdziesz sobie jakieś zajęcie, wszak długopis i kartka działają nawet bez internetu, ba!, bez komputera nawet!;) W takim razie życzę Wesołych Świąt Bożego Narodzenia, rodzinnej atmosfery i dużo weny! No i oczywiście powodzenia ze studiami!;)
ReplyDeleteWitaj! Mam nadzieję, że nie urażę Cię informacją, iż zostałaś nominowana przeze mnie do zabawy Liebster Award? Wszystkiego, co jest Ci potrzebne dowiesz się u mnie na blogu :) Zapraszam: www.zagubiona-czarownica.blogspot.com
ReplyDeletePrzyłącz się!
Pozwolę sobie wystąpić w roli (samozwańczego, oczywiście) rzecznika Szanownej Autorki tegoż bloga, i przekazać Ci, iż wedle moich danych, aktualnie jest ona Away From Internet, więc może nie odpisywać;p (nie żebym się wpychał nie w swoje sprawy, ale po prostu widziałem, że piszesz już drugi post od czasu, gdy wszedłem w posiadanie w-w danych, uznałem więc za słuszne, by się nimi pdozielić :) )
DeleteNic się nie dzieje xD Jestem bardzo cierpliwym człowiekiem :D I nie mam nic przeciwko, żebyś się wtrącał xD
DeleteOto powróciłam! Dzięki wielkie za zostanie moim rzecznikiem xD Mogłam w sumie jakąś informacje o tym, że będę niedostępna gdzieś wrzucić, ale nie pomyślałam.
DeleteBtw, nowy rozdział powinien się do jutra pojawić.
Pozdrawiam
Wow, no, nareszcie się ogarnęłam i do Ciebie wracam! Zaraz przechodzę do czytania (już wręcz nie mogę się doczekać), ale najpierw chciałabym Ci jeszcze pogratulować tych wszystkich świetnych ocen, które ostatnimi czasy zgarniasz i wyróżnienia bloga miesiąca na TN. Nie można powiedzieć, zasłużone to one są jak najbardziej. :)
ReplyDeleteTęskniłam za tym Twoim fioletem. Ach, jak dobrze, że można tutaj zawsze powrócić i sobie poczytać. Pod tym względem cieszę się, że jestem do tyłu - zawsze, jak wpadnę, jest "coś nowego" do przeczytania. ^^
"Złodziej i Anioł", a ja kompletnie nie wiem, na po mam się przygotowywać. Nic mi ten tytuł nie mówi, aż skacze na krześle z niecierpliwości, zastanawiając się, co tym razem wymyślisz. :)
"Miasto, które nigdy nie zasypia wrzało." Nie zgubiłaś jednego przecinka, tego po "zasypia"?
"zamknął drzwi na elektryczny zamek i wyszedł, załatwić biznesowe interesy, zostawiając swoje biuro pod opieką sekretarki." Czemu po "wyszedł" jest przecinek?
"spytał, gasząc cygaro w szklance whisky, a jego zapach uniósł się na chwilę w powietrze." Chodziło Ci o zapach cygara czy tego mężczyzny? :)
"Obszedł biurko i usiadł w fotelu na przeciw biurka"
"No więc z boleścią w oczach Dan spojrzał na Warrena, chcąc mu przekazaćbez słów" Pokleiło Ci się coś. ;)
"klimatyzacja wyczuwając zbyt dużą temperaturę, obniżyła ją o kilka stopni" Przecinek po klimatyzacji (chyba?).
"spytał nim jeszcze zdołał ugryźć się w język" Przecineczek po "spytaj", czy tak?
"I tym sposobem Warren płacił nie tylko za wyżerkę złodzieja, ale także za wyżerkę szóstki nieznajomych" Przypuszczam, że to powtórzenie to pewnie celowe, ale jak dla mnie trochę zgrzyta, więc wypisuję. Ot, tak. ;)
Nom i to byłoby chyba na tyle błędów (o ile to wszystko to w ogóle błędy, jeżeli nie - przepraszam).
To teraz tak. Po pierwsze, gdybym nie przeczytała komentarzy powyżej, w życiu bym się nie domyśliła, że to ff, pewnie dlatego, że nigdy nie czytałam tego typu komiksów. ;) Opowiadanie jest zdecydowanie za krótkie! Strasznie przyjemnie się je czytało, dlaczego skończyło się tak szybko? :) Wydawało mi się, że nieźle się bawicie, pisząc je, ten styl jest taki lekki i zdecydowanie inny niż w "Subconscious". Przynajmniej tak mi się wydaje. :D Genialnie ujęte są te sprzeczki dwójki przyjaciół. W ogóle to wszystko takie genialne. I nie brakuje też cudownych opisów. I... no... brak mi słów. Świetne, świetne, świetne. Chylę czoła. :)
A tak w ogóle to co u Ciebie słychać? Strasznie dawno się z Tobą nie kontaktowałam. Kurczę, zaniedbałam Twojego bloga, przepraszam. Na następny raz biorę się za Syriusza, już nie mogę się doczekać. :D
Pozdrawiam cieplutko. :)
Och, dziękuję Ci bardzo, Mossi. Strasznie mi miło, że tak uważasz ;) Tobie się też należą gratulacje za wyróżnienie na TN i w ogóle to chciałam zapytać jak tam pierwsze doświadczenia jako oceniająca? Co myślisz o tym fachu i czy zostaniesz w nim na dłużej? xD
DeleteW ogóle, to bardzo mi miło Cię znowu u siebie widzieć. Ja to ledwo mam ostatnio czas na blogi, ale koniecznie muszę do Ciebie wkrótce wpaść i poczytać Twoje nowe teksty (no i odpowiedzi na Liebster Award. swoją drogą dziękuję bardzo, że zdecydowałaś się na moje pytania odpowiedzieć).
Dziękuję bardzo za te wytknięcia pomyłek w tekście. Ostatnie powtórzenie rzeczywiście było celowe, ale cała reszta jak najbardziej słusznie wytknięta ;)
Anioł i Złodziej jest tekstem dość specyficznym, a powstał, bo lubię x-menów, ot co :D Cieszę się, że Ci się spodobało. I masz rację, mam niezłą frajdę pisząc tego typu teksty (w ogóle uwielbiam pisać grupowe opowiadania. polecam taki eksperyment!).
A u mnie nie słychać nic poza licencjatem. Ale już nie dużo mi zostało do końca, więc jestem dobrych myśli ;) I nie przepraszaj! Dokładnie wiem jak to czasem jest. Ja też się nie odzywałam ostatnio, bo po prostu nie mam kiedy. A co tam u Ciebie słychać?
Mam nadzieję, że mój Syriusz przypadnie Ci do gustu. Pozdrawiam serdecznie ;)
A dziękuję, dziękuję. :)
DeleteJest mi smutno, bo nie było odzewu od strony autorki tekstu, ale poza tym to, hmmm... dalej nie czuję się przekonana do tego, czy jestem odpowiednią osobą na właściwym miejscu. Ech, czy na dłużej sama nie wiem, smierek mi właśnie wysłała tą ocenę ze swoimi komentarzami i siedzę teraz, ugięta pod natłokiem własnej głupoty. Ale chciałabym, chciała, bo to faktycznie rozwija. Tylko potrzebowałabym osoby, która zawsze wyskoczy z mnówstwem porad i stanie nade mną jak surowy ojciec, mówiąc: "to, to, to i to masz źle, ale nie jest tak tragicznie, żebyś się musiała przez to iść powiesić". :P Na TN jest spoko, ale szczerze mówiąc, za dużo się nasiedziałam na SiSie i brakuje mi takich rozmów, jak te które tam się toczą oraz porad, które tamtejsze oceniające sobie nawzajem podsuwają. I teraz jestem rozdarta, bo z jednej strony wolałabym być tam, a z drugiej to wiem, że nie jestem do tego wystarczająco dobra. Ale tak ogólnie, to póki co, jeżeli w tym fachu zostanę, póki co będę siedzieć na TN. :)
Nie ma za co, to była dla mnie czysta przyjemność. Raczej ja dziękuję raz jeszcze za nominację. :) A na bloga zapraszam, bo, kurczę, dziesiątka mi się nawet trochę podoba. xD
Widać, widać. To muszę pewnie kiedyś spróbować, choć nie wiem, czy będę się do tego nadawała. I pozostaje najważniejsze pytanie - z kim? :P
To trochę późno, ale powodzenia w pisaniu (znaczy kończeniu pisania :D). Mam nadzieję i nie wątpię w to, że wszystko pójdzie wyśmienicie. :) U mnie szkoła. :< Pocieszeniem był ostatni Tłusty Czwartek, w który zapchałam się pięcioma pączkami i zrobiłam oponki. Jutro dyskoteka walentynkowa, na którą idę kto-wie-po-co a za trzy dni, w samo święto zakochanych sprawdzian, kartkówka i poprawa jakichś surowców i elektrowni z geografii. A wcześniej jeszcze środa popielcowa, w którą muszę wstać co najmniej o piątej. Ech, to będzie genialny weekend! Trzymaj kciuki, żebym jakoś przeżyła. :D Tyle dobrze, że w czwartek się założy coś czerwonego i nie będą pytać. No i przygotowania testu trwają pełną parą. Albo raczej powinny trwać, bo nic mi się nie chce, więc obecnie nie zaglądam do podręczników prawie nic ponad to, co konieczne.
O, ale Ci napisałam wywód, przepraszam, mam nadzieję, że nie dramatyzowałam za bardzo. Jak tak, to możesz mnie już ochrzanić. Powiedziałabym nawet, że należy. :)
Pozdrawiam cieplutko!
Nie chcę Cię dobijać, ale taki brak odzewu od autorów ocenianych blogów to standard ;p Człowiek się naprodukuje, a nie dostanie w zamian krótkiego "dziękuję". Takie to ciężkie życie oceniającego xD
DeleteJeśli chodzi o samą ocenialnię, to według mnie zawsze przyjemniej oceniać tam, gdzie się człowiek dobrze czuje. Jak mi atmosfera nie odpowiada to i pisanie ocen nie idzie. Dlatego mi moje Oceny Opowiadań bardzo pasują. A SiS to wspaniała ocenialnia, więc może jak już nabierzesz trochę wprawy to się przeniesiesz?
I masz rację. Zawsze fajnie usłyszeć od koleżanek po fachu jak nam dana ocena poszła, co warto poprawić, czego nie robić. Jak napiszesz następną ocenę, daj mi znać to wpadnę i skomentuję ;)
Grupowe opowiadania z kim? No jak to z kim xD Z blogowymi znajomymi najlepiej. Tymi, co własne opowiadania piszą. To niesamowita frajda, a jak zbliża ludzi ^^ Jakbyś miała kiedyś ochotę coś ze mną skrobnąć, zgłoś się śmiało ;) Zawsze jestem chętna na takie mini projekty (swoją drogą wkrótce kolejny taki projekt mam zamiar opublikować...)
A dziękuję, powodzenie się przyda. Tłusty Czwartek wymiata. Poświęciłam się nawet i pomaszerowałam do polskiego sklepu, do którego wcale blisko nie mam (kilka takich w Anglii jest) i kupiłam pączki. Uwielbiam je.
Baw się dobrze jutro na tej dyskotece, a na kartkówka i całej reszcie powodzenia życzę. Kciuki jak najbardziej będę trzymać ;)
Pozdrawiam również
Cóż, to zostaje mi chyba tylko mieć nadzieję, że czegoś się przynajmniej nauczę. Póki co kompletnie nie umiem oceniać treści, pasuje mi chyba poczytać więcej ocen, podejrzeć u kogoś doświadczonego co tak naprawdę powinno się liczyć i na co szczególnie zwracać uwagę. Jakieś sugestie może? :)
DeleteMyślę o tym, jednak póki co to chcę przejść przez staż na TN i rozwiązać przedstawiony wyżej problem, wtedy zastanowię się pewnie głębiej. Póki co, nie jest źle. Wszyscy są sympatyczni na TN tylko coś mało się odzywają. :/
O, bardzo chętnie, jeżeli tylko będziesz miała ochotę byłabym Ci bardzo wdzięczna. Nic nie przyda się tak, jak garść rad od porządnej Oceniającej. :)
Czytałam o nim właśnie i już nie mogę się doczekać. Ciekawa jestem bardzo, co Ty tam wymyśliłaś z tymi elfami. A zgłoszę się kiedyś na pewno, bo to byłaby niesamowita przyjemność - taka współpraca z Tobą. :)
Pączki są cudowne. A takie domowej roboty... Mmm, palce lizać. To przyznawać mi się tu proszę - ile się ich zjadło? I jak tam lecą ostatnie dni karnawału? Bal przebierańców już był? ^^
A dziękuję bardzo. :) Przyda się na pewno, bo jeszcze niczego nie ruszyłam i znów będę powtarzać na ostatnią chwilę. To już prawie tradycja. :D
Trzymaj się ciepło! :)
Jasne, że się nauczysz. Powiedzenie "praktyka czyni mistrza" naprawdę świetnie oddaje naturę bycia oceniającym. Im więcej będziesz pisać ocen, tym lepiej Ci to będzie wychodzić. Znajdziesz swój styl i przekonasz się o których aspektach opowiadania najlepiej Ci się pisze. Ja nadal się uczę tego fachu i z każdą oceną zaczynam w tekstach zauważać więcej, a co za tym idzie, mogę więcej autorom poradzić.
DeletePrzeczytałam pobieżnie Twoją ocenę treści i myślę, że wyszła Ci świetnie. Już od początku zwracasz uwagę na język autorki, wypowiadasz się na temat bohaterów i świata przedstawionego. Myślę, że sporo autorce pomogłaś i jeśli weźmie sobie Twoje rady do serca, na pewno poprawią jej tekst.
Co do Twojego pytania o sugestie na co zwracać szczególną uwagę w ocenie treści, jak na razie widzę, że w ocenie starałaś się zawrzeć wszystko, by autorce bloga pomóc. Świetnie. Moja rada jest taka: skupiaj się na tym, czego dane opowiadanie najbardziej potrzebuje. Każdy tekst jest inny, każdy autor ma inną piętę achillesową i potrzebuje pomocy w innej części powieści. Jeśli bohaterowie opowiadania wydają się papierowi - wytknij to autorowi i postaraj się dać mu przykłady tej "papierowości". Rozumiesz o co mi chodzi? Po prostu samo stwierdzenie czasem nie wystarcza. Trzeba autorom dobitnie pokazać o co nam chodzi. Ot co ^^
Jak mówiłam, na współpracę opowiadaniową zawsze jestem chętna, więc wal śmiało xD
A pączki zjadłam tylko dwa (ale były duże!) a potem żałowałam, że nie kupiłam więcej. Ech, tak to jest jak się udaje, że jest na diecie xD Balu przebierańców to ja nie miałam, bo tutaj studenci przebierają się do byle okazji (na Halloween byłam Mulan z mojej ulubionej bajki disneyowskiej xD). Poza tym nie mam ostatnio czasu na jakieś większe balowanie ;)
A uczenie się dwa dni przed egzaminem to ja mam opanowane w małym paluszku, więc nie myśl sobie, że jesteś sama ^^
No to może jeszcze wyjdę na ludzi. :)
DeleteDziękuję za wszystko, co napisałaś. I za radę. Przyznam, że takiej jeszcze nie dostałam, ale przy najbliższej ocenie na pewno ją wykorzystam. Powinnam sobie je zresztą spisać. Może kiedyś zdążę to zrobić. ;)
To spodziewaj się mnie tak pod koniec lutego albo na początku marca (oczywiście jeżeli będzie to pasować Tobie), bo może wtedy wyrobię się już z przeczytaniem "Syzyfowych prac". A tak a' propo nich, to ostatnio okazało się, że myślę trochę jak Żeromski - pisząc sprawdzian z lektury przeczytanej tylko do połowy i nie wiedząc nic o Andrzeju Radku, jako że występuje on akurat w drugiej części książki a ja nie przeczytałam streszczenia, stworzyłam takie streszczenie jego wątku, że dostałam cztery punkty na siedem, z tym, że nic nie pomyliłam, tylko po prostu pominęłam kilka ważniejszych informacji. xD
Za to moje były małe, więc się prawie wyrównuje. :P Ja za to nie udaję, chociaż powinnam. Ale dobrze, Wielki Post się xbliża to zacznę faktycznie pościć. Ponoć suchy chleb i woda znów są na czasie. :D
Chciałabym Cię zobaczyć jako Mulan. Na pewno miałaś jakiś zabójczy strój. U nas się w ogóle nikt nie chce przebierać (no, prawie nikt, na dyskotekę hallowenową jeden chłopak przyszedł przebrany za niezapowiedzianą kartkówkę. Kreatywnie) z czego jest mi bardzo przykro, bo często chętnie wróciłabym do dzieciństwa i znow choć na chwilę została tą księżniczką na ziarnku grochu czy chociażby kotem w butach. :D
No to pięknie, ale pewnie i tak wszystkie egzaminy świetnie idą? :)
Ja będę dostępna (że tak powiem) od 5 marca, bo to właśnie wtedy oddaję pracę licencjacką ;)
DeletePisanie sprawdzianów z lektury, której się nie przeczytało jest prawdziwą przygodą, nie? xD Pamiętam czasy, gdy trzeba było przeczytać Krzyżaków, a ja przebrnęłam tylko przez połowę pierwszego tomu. W takich przypadkach lanie wody jest dobre i może Ci nawet pomóc zdobyć dobrą ocenę xD
Nie potrafię sobie jakoś wyobrazić tego przebrania za niezapowiedzianą klasówkę. Chłopak musiał mieć wyobraźnię, nie ma co ;p
Egzaminy dopiero w maju, więc na razie nie idą wcale ^^ Daj znać jak Ci tam te Twoje sprawdziany i kartkówki pójdą.
Pozdrawiam
No popatrz jak idealnie. :)
DeleteO tak, to ładna dawka adrenaliny. :P "Krzyżaków" jeszcze jakimś cudem przeczytałam, ale za to w "Quo vadis" utknęłam na pierwszej stronie. Byłaś jeszcze w Polsce czy jakimś cudem przerabiacie "Krzyżaków" w Anglii (bo nam mówili, że za granicą to raczej "Quo vadis" biorą, jako że jest bardziej uniwersalne - starożytny Rzym i te sprawy)?
Też sobie tego nie wyobrażam, niestety mnie wtedy nie było, ale mówią, że był otoczony kartonami. Nie dosłownie, ale... W każdym razie po tym, jak tańczył belgika jak dyskotece faktycznie mogę uwierzyć, że zechciał ubrać tak ciekawy strój. xD
Ach, to na razie luz blues? (oprócz licencjatu, oczywiście :)) Faaajnie tak, też bym chciała. ^^
Jakoś przeżyłam, chociaż pewnie znów trzeba będzie poprawiać. -.-
A mam takie pytanie jeszcze, jeżeli mogę, tak mnie coś na nie przed chwilą natchnęło: jesteś w Anglii, więc pewnie dobrze znasz angielski - nie wolisz pisać w tym jeśzyku? :D
I jeszcze jedno: nie masz jakiegoś skutecznego sposobu na uczenie się słówek? Bo na środę muszę wykuć chyba z 50. :/
A gdzie tam, Krzyżaków przerabiałam w Polsce. W Anglii mnie faszerowali Shakespeare'em ;P
DeleteNie chciałabyś, wierz mi ;P Wole testy i egzaminy niż pisać licencjat. To jest masakra.
Jeśli chodzi o język angielski, to wolę nim mówić. Czasem mam niesamowite problemy z wypowiedzeniem się jeśli rozmawiam z polakami, bo zamiast polskich słówek, mam w głowie wyrażenia angielskie. I potem się ze mnie kuzynka śmieje, bo jak z nią rozmawiam, to w połowie po polsku w połowie po angielsku. Jeśli chodzi o pisanie, nadal lubię pisać po polsku, ale muszę przyznać, że coraz trudniej mi to przychodzi. Czasem na ocenialniach (i nie tylko) ludzie wytykają mi idiotyczne błędy, bo po prostu źle stawiam szyk zdania (tak nie po polskiemu ;P) albo właśnie gdzieś coś niewłaściwego użyję.
Co do uczenia się słówek, mam bardzo dobrą metodę, ale zdaję sobie sprawę z tego, że może nie przypaść Ci do gustu, bo wymaga więcej poświęcenia niż kucie na pamięć. Po prostu wybierz dane słówko i daj mu znaczenie w zdaniu albo wyrażeniu. Tym sposobem to słowo nie będzie już dla Ciebie tylko nic nie znaczącym zlepkiem liter, a raczej takim, które coś znaczy. A wierz mi, że ludzki mózg lepiej zapamiętuje informacje z podstawą semantyczną niż takie, które niewiele znaczą osobno. ;) Mam nadzieję, że to Ci trochę pomoże.
Okej, już wierzę. Ale cóż to masz w tym licencjacie, że taka masakra? :D
DeleteRozumiem, co prawda sama tak nie miałam ani nie mam, ale koleżanki od dzieciństwa mieszkają w Niemczech i przyjeżdżają co roku na wakacje i Boże Narodzenie, jaki mamy czasmi z nimi ubaw. :D Też czasem używają innych słów niż te, które tak naprawdę w tym zdaniu powinny wystąpić, a czasem nawet układają swoje. Albo jest: "Gabi, was ist langweilig?" i przez pięć minut zastanawiają się, jak nam to powiedzieć. :) Z naszej strony wygląda to dosyć zabawnie, czasami wspólnie się z tego śmiejemy, ale nie wyobrażam sobie, jak one muszą się namęczyć, żeby mówić tak dobrze, jak mówią. Ale widzę po nich, że to wcale nie jest łatwe. Także trochę Cię rozumiem. I bardzo, bardzo podziwiam, że pomimo tego piszesz tak dobrze, jak widać na załączonym obrazku.
Nienawidzę kuć, nie umiem i no, po prostu nienawidzę, więc z metody chętnie skorzystam. Wszystko lepsze niż to, serio. Ja, żeby coś zapamiętać, muszę to zrozumieć, więc słówka od zawsze były dla mnie masakrą, mam nadzieję, że teraz już będzie lepiej. Dziękuję. :)