Maia zawsze lubiła zjeżdżalnie. Z tą też nie było inaczej i przez pierwsze
dwie minuty można było słyszeć wysokie "łiiiii", gdy królewna z
dziecięcym entuzjazmem zjeżdżała nie-wiadomo-gdzie. Ale po kolejnych pięciu
minutach już jej się to znudziło, a kiedy królewna się nudzi, to potrafi
wykazać się naprawdę dużą wyobraźnią na temat urozmaicenia sobie chwili, więc
pewnie dobrze się stało, że zjeżdżalnia w końcu się skończyła i wyrzuciła Maię
na jakąś obrośniętą mchem polankę, naokoło której rosły dziwaczne drzewa.
Widok był przecudowny, a zapach zgniłej kapusty kusił królewski nos, który
powędrował do miejsca, skąd owy zapach dochodził. Narząd węchu się nie mylił:
stał tam stos poszatkowanych kapust, grzybów i pomarańczowego sosu, co
połączone ze sobą daje popularny bigos. Nos, głodny nowych doznań, spróbował
owej ambrozji. A ambrozja łaskawie nie protestowała. Maia rozkoszowała się
chwilą, nie zauważając małych drzewnych stworków, które ostrożnie się do niej
zbliżyły. Ich wielkie, kocie oczka wpatrywały się z czcią w królewnę, która
chwilowo je ignorowała.
Nagle jeden z nich szturchnął Maię w wątrobę. Ta jednak nie reagowała, więc
stworek zaczął grzebać królewnie w buzi. Ale to z kolei przeszkadzało jej w
konsumowaniu aromatycznie pachnącego bigosu, więc się zdenerwowała.
- Przeszkadzasz mi w konsumowaniu aromatycznie pachnącego bigosu! -
poskarżyła się.
- To ona! Ona jest naszą panią! Kochamy cię! - Drzewiaczki zaczęły
obściskiwać Maię i unosić ją do góry. - Kochamy cię! Jesteś panią gumisiów! Już
na zawsze zostaniesz z nami w naszym Zagajniku Gargamela! Nasza pani! -
wiwatowały.
- No w końcu ktoś mnie docenił - stwierdziła zadowolona królewna. Gumisie
niosły, podrzucały, obściskiwały, całowały, przytulały, obejmowały, flirtowały
z nią, patrzały jej w oczy, trzymały za ręce, aż w końcu doszły do wielkiego
złotego tronu i posadziły ją na nim. Maia nieco się zawstydziła, ponieważ
usiadła na pierdzącej poduszce, która z oburzeniem trzepnęła ją w głowę.
- Patrz, gdzie siadasz! - warknęła swoim pierdzącym głosikiem.
- Właśnie! - dodał tron i kopnął Maię nogą w kostkę, przez co skręcił ją
królewnie.
- Au! - wrzasnęła blondynka. Przy jej stopie pojawiło się stadko
wielbicieli (jej stopy), które poczęły wyciągać z podręcznych apteczek różnego
rodzaju olejki, maści, proszki, mydełka, bandaże, skalpele oraz karabiny. W
mgnieniu przepłynięcia rzęsy wodnej, kostka Mai była już w pełni sprawna.
- Jak miło czuć znowu całkowitą sprawność! - westchnęła kostka. Gumisie
zapewniły Mai też supermasaż, superkolacje i w ogóle zajęły jej cały wolny
czas. Ale królewna przecież była indywidualistką, która sama lubiła decydować o
sobie i o tym, co robi. Przypomniała sobie więc o tym i nawrzeszczała na
pierwszego lepszego gumisia.
- I nie! Nie chcę żadnej superimprezy! Chcę już stąd iść, bo mnie
wkurzacie!
***
Tymczasem wilk prowadził maga do miejsca, w którym przesiadywała sobie
wniebowzięta Maia. Po drodze spotykali różnego rodzaju przepyszne muchomory,
którym Matteo nie mógł się oprzeć, więc skosztował co nieco. Poczuł wspaniały
zastrzyk energii.
- Te grzyby są świetnie! - wykrzyknął.
- Nie wierzę. To muchomory. Nie wierzę. Nie wierzę. Nie wierzę - mruknął
jego towarzysz. Mag jednak nie słuchał wilka i pozbierał te przepyszne grzyby
do koszyka, który sam sobie wyczarował. I wędrowali dalej, a wilk od czasu do
czasu "niechcący" przydeptywał śliczne muchomorki.- Za
dwadzieścia osiem sekund będziemy na miejscu - powiedział tonem
profesjonalisty.
- Nie, e. Będziemy nieco później. Za jakieś... dwadzieścia siedem sekund.
– Futrzak pomyślał wtedy: Co za
debil. Mistrz zegara po prostu... Dwadzieścia osiem sekund później byli na
miejscu. Matteo bez przerwy patrzył na swój zegarek naręczny. Zdziwił się, że
pomylił się o tak wiele minut.
- I co? Miałem rację. Rację miałem ja, haha, hihi, ha. A ty jesteś głupi i
zaraz walnie cię rurociąg. Dokładnie za jakieś trzy sekundy! - wychrypiał wilk.
- Hm, mylisz się, walnie mnie wcześniej... - Niestety, nie zdążył
dokończyć, ponieważ tylko tyle mógł powiedzieć w trzy sekundy. - No nie. Jak
tak dalej pójdzie to nie dotrzymam swojej części umowy!
- Ino spróbuj to rozszarpię ci różne części ciała, takie jak tę szatę. -
Wilk wziął szatę w łapę i wysmarkał się w nią.
- Fuj! Ble, fuj! – wybrzydzał mag. Gdy w końcu przestał krzyczeć, jak mała
dziewczynka, wilk łaskawie wskazał pazurem na drzewo, które rosło im akurat na
drodze.
- Patrz, drzewo - powiedział bystro, a Matteo pokiwał ze zrozumieniem
głową.
- I co teraz?
- No tam - wskazał miejsce pomiędzy korzeniami drzewa - jest przejście. I
tam jest królewna - dodał z dumą pokazując swoje umiejętności tropienia. -
Tylko jest mały problem. Jak spróbujesz wejść do tej dziury, to drzewo cię
zbije.
- Aha. To jak w Harrym Potterze,
nie?
- Nie, to jak w Polowaniu na elfy.
Więc jaki masz plan?
- Hmm... hmm2... hmm639... - Mag się zastanawiał, co dość rzadko się
zdarzało. - Czy to drzewo odporne jest na magię?
- Of kors, że jes. Nic na nie nie działa. Żadna magia. Żadna magiczność
etece.
- A zwykła broń? - Matt zrobił chytrą minę.
- No, to raczej na nią działa. A teraz twoja część umowy. Znajdź mi jakąś
ładną babkę!
- Czekaj, najpierw wyciągnę stamtąd Maię. Wiesz, gdzie jest tu w okolicy
park artyleryjski? - Wilk wybałuszył oczy tak, że wyleciały mu z oczodołów i
spadły w gąszcz. Poszedł ich szukać, przez co Matt został bez odpowiedzi na
swoje pytanie. - Cóż, poszukam sam. - Gdzieś poszedł, skręcił w lewo, w lewo, w
lewo i w lewo, aż trafił do sklepu z armatami. - Dzień dobry, kupię tu może
armatę?
- Nie, dywany - mruknął sprzedawca.
- A to przepraszam. Gdzie jest tu może sklep z armatami?
- Tutaj.
- A, to dobrze. Dzień dobry, jest może armata?
ROZDZIAŁ 14 - ABDUCTION
ReplyDelete,,Za to on wyjął coś za swoich pleców i wymierzył w moją stronę. W tym momencie moje serce przyśpieszyło bicie, waliło jak szalone."
http://never-go-away.blogspot.com/2014/05/rozdzia-14.html