Kaitlin posłała mi szybkie spojrzenie mówiące: nie rób nic głupiego, które
(naturalnie) zignorowałem. Zrobiłem krok w głąb mieszkania, wzrok pełen
nienawiści utkwiwszy w Marge. Potężna kobieta również nie szczędziła mi łypnięć
swoimi małymi oczami, a po każdym z nich na jej niezbyt inteligentnej twarzy pojawiało
się większe skupienie.
- Harry, spakuj się. Zabieram cię stąd - powiedziałem pośpiesznym szeptem.
Wydawało mi się, że pomimo zamroczenia umysłu przez alkohol, jakimś cudem, ciotce
chłopaka może udać się mnie rozpoznać.
- Ja pana już gdzieś widziałem - powiedział wtedy zamyślony nastolatek, a
ja zamarłem. Poczułem chłodną dłoń Kaitlin na swoim przedramieniu; nieme
ostrzeżenie, świadectwo gotowości do nagłego odwrotu. - Oczywiście! - Harry
uśmiechnął się z zadowoleniem, ale nie wydawało mi się, by był w nim strach
przed seryjnym mordercą, przed którym przestrzegała ludzi między innymi
mugolska telewizja. - Był pan na zdjęciu ślubnym moich rodziców. Dostałem je od
Hagrida - powiedział, a ja odetchnąłem z ulgą. Zanim jednak zdążyłem mu
odpowiedzieć, chłopak odwrócił się na pięcie i pobiegł schodami na górę.
Posłałem mojej towarzyszce triumfalne spojrzenie, a ona odpowiedziała
uśmiechem. Zdobyliśmy zaufanie Harry'ego bez większego wysiłku. Była tu jednak
jeszcze jedna osoba, której podejrzliwość w ciągu ostatnich sekund wyraźnie
wzrosła.
- Vernon! - wydarła się, a jej bratu wystarczyły trzy sekundy, by znaleźć
się przy siostrze.
- Marge, czemu nie wrócisz do stołu? Pozwól chłopakowi się nimi zająć -
powiedział pan Dursley, ale zauważył, że Harry'ego nie było z nami w
przedpokoju.
- Chwila moment - warknęła ponownie kobieta, machając ręką na brata. - Nie
wydaje ci się on znajomy? - spytała i bezczelnie wskazała na mnie palcem.
Vernon zmrużył oczy, przyglądając się najpierw mnie, a później Kaitlin, po czym
wolno pokręcił przecząco głową.
- Nie, Marge. W życiu ich nie widziałem, a teraz wróćmy do salonu.
Otworzyłem butelkę twojej ulubionej brandy - poinformował ją Vernon, ale zanim
kobieta zdążyła mu odpowiedzieć na dół zbiegł Harry ze stosem rzeczy pod pachą
i klatką z sową w ręce. Nie zatrzymał się, by dowiedzieć się, co dzieje się tu
na dole, tylko zaklęciem otworzył drzwi komórki pod schodami, skąd wytargał
kufer i miotłę. Na całe szczęście Marge była zbyt skołowana, by zobaczyć w tym
coś dziwnego, natomiast pan Dursley wyglądał na wstrząśniętego, jeśli nie
wściekłego.
- Chodźmy - rzuciłem, łapiąc rączkę kufra chłopaka, gdy ten zbliżył się do
mnie i Kait. Wuj Harry'ego nie miał chyba jednak zamiaru pozwolić siostrzeńcowi
tak po prostu się ulotnić.
- Chwileczkę! Gdzie ty się z nimi wybierasz, co?! - krzyknął, zapominając o
siostrze, której wizja szklanki brandy nagle zaczęła bardzo odpowiadać.
- Gdzieś, gdzie będzie mu znacznie lepiej - odparłem zamiast Harry'ego,
łapiąc go za ramię i ciągnąc na zewnątrz. Kaitlin zatrzasnęła drzwi, a ja
rozejrzałem się po opustoszałej ulicy, upewniając się, że nikogo na niej nie ma.
Zanim Vernon zdążył ponownie je otworzyć, my już się aportowaliśmy.
Na Grimmauld Place powitał nas uradowany Stworek. Nie miałem pojęcia z
czego się tak cieszy, ale jego dobry humor nie uszkodził jego umiejętności
kucharskich, bo gorąca kolacja już na nas czekała. Przygotowana na trzy osoby.
Skąd wiedział...?
- Stworek przygotuje paniczowi pokój - poinformował nas skrzat, zabierając
bagaże Harry'ego i wychodząc z kuchni. Od momentu naszego pojawienia się w
Londynie, nikt nie wymówił ani słowa do czasu, gdy usiedliśmy przy stole. A dopiero
wtedy stało się oczywiste, że nasza trójka ma sporo do omówienia. I, jak można
się było spodziewać, rozmowę zaczęła Kaitlin. Chyba nie była pod wielkim
wrażeniem wspaniale przygotowanego łososia, ani niczego innego, znajdującego
się na stole. Ja za to byłem głodny, jak wilk i nie zamierzałem zwlekać z
jedzeniem.
- Mogłeś to załatwić nieco subtelniej - zauważyła kobieta, patrząc na mnie
z dezaprobatą. - Mogłeś to załatwić na tuzin innych sposobów, ale zdecydowałeś,
że porywanie Harry'ego z jego domu to najlepsza opcja, tak?
- O co ci znowu chodzi? Jesteś zła, bo nie zapytałem cię o zdanie? I jakie
znowu porwanie, hm? - pytałem, poirytowany, ale nie na tyle, by przestać jeść.
- A, jak myślisz, jak zareagują opiekunowie Harry'ego? Jak myślisz, jak
zareaguje Dumbledore i Ministerstwo? Twoja beznadziejna sytuacja właśnie bardzo
się pogorszyła, wiesz?
- Jak inaczej miałem to załatwić? Musieliśmy go stamtąd wyrwać! Nie wiesz,
jak go tam traktowali.
- Skoro tak się troszczysz o bezpieczeństwo Harry'ego, to dlaczego boisz
się na niego spojrzeć?
O czym ty mówisz? - chciałem
spytać, ale zdałem sobie sprawę z tego, że trafiła w samo sedno. Bałem się.
Bałem się tego, jak mój chrześniak przyjmie wiadomość o tym, kim jestem i czy
uwierzy w moją wersję opowieści na temat tego "nieporozumienia"
dwanaście lat temu...
W kuchni zapadła bardzo krępująca cisza. Kaitlin patrzyła na mnie, ja
spojrzałem na Harry'ego, a Harry... no Harry też patrzył na mnie.
- No dobra - zacząłem, pochylając się przez stół w stronę Kait. - To co byś
mu powiedziała, będąc na moim miejscu, hm? - spytałem szeptem, choć oczywiste
było, że Harry doskonale mnie słyszał.
- Przestań robić z siebie ofiarę losu i po prostu mu powiedz - oświadczyła
spokojnie dziennikarka, wstając.
- A ty gdzie się wybierasz? Z tobą też mam sporo do omówienia -
przypomniałem, ale zostałem zignorowany, bo Kait postanowiła dać mojemu
chrześniakowi i mnie nieco prywatności.
- Będę w salonie - powiedziała, zanim zniknęła za drzwiami. Tym sposobem
zostaliśmy sami, a atmosfera stała się jeszcze bardziej niezręczna. Harry
musiał rozumieć z tego wszystkiego bardzo mało i nie winiłem go za to zagubione
spojrzenie. Przetarłem twarz dłonią, nagle czując wyjątkowe zmęczenie. Nie
powinienem tego przeciągać; przecież prędzej czy później i tak czekałaby nas ta
rozmowa.
- Oglądałeś ostatnio jakieś mugolskie wiadomości albo czytałeś Proroka? -
spytałem, pogodziwszy się z faktem, że chłopak musi wiedzieć. Liczyłem, że na
moje rewelacje nie zareaguje zbyt intensywnie. Mimo tego, gdy tylko usłyszałem
dzwonek do drzwi, rzuciłem się, by je otworzyć, skacząc na każdą możliwą okazję,
aby jeszcze bardziej oddalić ten moment wyjaśnień.
- Stworek otworzy! - wrzasnął skrzat, ale ja byłem szybszy i dopadłem drzwi
pierwszy z triumfalnym okrzykiem "ha!". Otworzyłem gwałtownie drzwi,
powiewem prawie zwalając go z nóg. - Panienka De Lafontaine! - Skrzat szybko
złapał równowagę i uśmiechając się wyjątkowo paskudnie, zaprosił Vivi do
środka, jako że ja się do tego nie paliłem. A to dlatego, że za nią stał John.
- Kto to? - rozległ się głos z głębi korytarza, gdy goście wchodzili do
środka. Już po chwili w ciasnym przejściu stanęła również Kait. A ze wszystkich
momentów w całym moim życiu, ten był najdziwniejszy. A przyznam, że takowych
bywało sporo. Bo one się przecież nie znały, nie? A i tak w tej chwili mierzyły
się tak nienawistnymi spojrzeniami, że John, Stworek i ja musieliśmy czuć to
samo: ogromne zakłopotanie. Ingerowaliśmy w coś bardzo osobistego.
- Fajnie, że wpadliście - powiedziałem jakby nigdy nic. - Może napijemy się
wszyscy kremowego piwa? - spytałem, udając swobodę.
- Nic z tego - powiedziała natychmiast Kaitlin, nie spuszczając wzroku z
drugiej kobiety. - Ty masz coś do załatwienia. Zajmę się twoimi gośćmi w
salonie - zapewniła mnie, a ja z jakiegoś powodu wcale jej nie uwierzyłem.
- Stworek ci pomoże. - Westchnąłem ze zrezygnowaniem i ruszyłem z powrotem
do kuchni, jeszcze przez ramię zerkając do tyłu, co upewniło mnie w
przekonaniu, że sytuacja nie ma się za dobrze i lepiej, bym sprawę z Harrym
załatwił natychmiast, by uniknąć przelewu krwi.
Wparowałem do kuchni, mając zamiar załatwić to szybko i w miarę
bezboleśnie. Zamarłem jednak w progu, widząc Harry'ego stojącego przy końcu
stołu z gazetą w ręce. Nie trudno było się domyślić, który artykuł przykuł jego
uwagę. Oczywistym też było, że chłopak rozwiązał zagadkę. Z tej pozytywnej
strony: nie musiałem mu już o tym mówić. Z tej negatywnej strony: musiałem mu
się teraz wytłumaczyć.
- No tak... Na tym zdjęciu, jak pewnie zauważyłeś, nie wyglądam zbyt
korzystnie - powiedziałem, wchodząc w głąb pomieszczenia. Chłopak kiwnął głową,
podczas gdy jego oczy śledziły tekst artykułu. - A to, co tam powypisywali, to
same bzdury - dodałem pospiesznie. - Bo widzisz... ja wcale nie uciekłem z
Azkabanu. Nigdy tam nawet nie byłem, a Ministerstwo to zgromadzenie
największych tchórzy w świecie czarodziejów, którzy nie potrafią się przyznać
do porażek - mówiłem dalej, licząc, że Harry nie dotarł jeszcze do tego
fragmentu, o...
- Kto to jest ten Pettigrew? - spytał, a ja przekląłem w myślach.
- Nikt - powiedziałem, momentalnie gryząc się w język. - Taki jeden...
- To czemu go zabiłeś? - Chciałem zaprzeczyć, ale wtedy sobie uświadomiłem,
że ten fragment artykułu był akurat trafny. Westchnąłem, w tej chwili
podejmując decyzję na temat tego, co powiem Harry'emu.
- Bo to przez niego zginęli twoi rodzice, Harry.
Gdy pół godziny później opuściliśmy z Harrym kuchnię i poprowadziłem go na
wyższe piętro do salonu, nie mogłem się powstrzymać od zatrzymania się przed
zamkniętymi drzwiami i podsłuchania co dzieje się za nimi. Nie wychwyciłem
nawet najmniejszego dźwięku, co nieco mnie zmartwiło. Harry uniósł brwi,
widocznie uważając moje przystawianie ucha do drzwi jako zachowanie skrajnie
dziwne. Starając się więcej nie kompromitować, otworzyłem je.
Vivi siedziała w fotelu, za jego oparciem stał John, Kaitlin siedziała na
sofie stojącej na przeciwko, a Stworek stał pośrodku, najwyraźniej nie wiedząc,
co ze sobą zrobić w tak niezręcznej sytuacji.
- Kremowe piwo - rzuciłem, a skrzat spojrzał na mnie z wdzięcznością i
wybiegł z pomieszczenia. - Harry, to jest Kaitlin, do niedawna najlepsza dziennikarka
Proroka Codziennego - oświadczyłem, decydując, że czas na jakieś oficjalne
przedstawienie klubu Blacka.
- Miło mi panią poznać - powiedział grzecznie nastolatek, na co Kait
kiwnęła mu głową.
- Do niedawna najlepsza dziennikarka? - spytała, teraz patrząc na mnie.
- No dobra, nadal jesteś niezła. Ale chyba jednak trochę się stoczyłaś
skoro pracujesz dla Żonglera, nie?
- A od kiedy to miejsce pracy decyduje o umiejętnościach człowieka? -
spytała, teraz już poirytowana. Przewróciłem oczami, chwilowo ignorując jej pytanie
i kierując się ku Vivi.
- A to jest Vivienne. Nie wiem, gdzie pracuje, bo mi nigdy nie powiedziała,
ale musi zarabiać sporo kasy, bo ją stać na ochroniarza. To jest John -
powiedziałem Harry'emu, który uśmiechnął się do kobiety, która teraz szczerzyła
te swoje białe ząbki. John nie wyglądał na tak rozbawionego, ale nic w tym
dziwnego. - On zawsze ma taką ponurą minę, więc nie bierz tego do siebie -
poinformowałem chrześniaka. I Stworek pojawił się z piwem, a wyczuwając poprawę
w atmosferze, nawet zagadnął wesoło do Harry'ego. Musiałem mu jeszcze
wytłumaczyć, żeby nie był dla skrzata zbyt uprzejmy, bo to się kłóciło z
rodzinnymi tradycjami.
- Syriuszu? - Vivi już nie siedziała w fotelu. Zrezygnowała z jego
wygodnych poduszek, żeby do mnie podejść. - Możemy porozmawiać gdzieś na
osobności? - spytała, zniżając głos do subtelnego szeptu.
- Syriusz. - Tym razem to Kaitlin. - Co mu powiedziałeś? - spytała, również
szeptem, choć jej nawet w połowie nie był tak zmysłowy, jak Vivi. Może dlatego,
że nadal była zirytowana.
- Będziecie się o mnie bić? - spytałem szczerze zainteresowany, choć
również rozbawiony. Obie kobiety zachowywały się bardzo negatywnie w stosunku
do siebie. Vivi zachichotała, a Kaitlin prychnęła. I nie spodziewałam się po
nich innej reakcji. Kobiety są przewidywalne. I w każdy inny dzień skorzystałbym
z takiej pociesznej sytuacji i świetnie bym się bawił, obserwując je, mierzące
się tak jednoznacznie nienawistnymi spojrzeniami. Ale nie dzisiaj. Harry w
końcu był ze mną i miałem zamiar korzystać z faktu, iż nie zamierzał przede mną
uciekać ani mnie nienawidzić za coś, czego nie zrobiłem. Westchnąłem i
spojrzałem wyrozumiale na Vivienne i Kaitlin. - Nie teraz, moje drogie. Mam coś
do nadrobienia - powiedziałem i zwróciłem się do Harry'ego, który popijał z
butelki kremowe piwo. - Chodź, młody. Oprowadzę cię.
To w mojej sypialni zatrzymaliśmy się na dłużej, mimo tego, że zamierzałem
tylko uchylić nieco drzwi, oświadczyć "ta jest moja" i iść dalej.
Harry wszedł do środka i z zafascynowaniem zaczął się przyglądać wszystkim
nawet najmniejszym szczegółom. Patrzył na nieruchome plakaty z motorami, godło
Gryfindoru nad łóżkiem, na widok którego uśmiechnął się pod nosem, i ramki ze
zdjęciami na biurku. Stałem w drzwiach pokoju, ze zniecierpliwieniem otwierając
je coraz szerzej, jakbym chciał zasugerować chłopakowi, że chcę już udać się w
dalszą część wycieczki krajoznawczej.
- Rzadko tu sprzątam, a Stworkowi zabroniłem czegokolwiek tu dotykać - wyjaśniłem, gdy wzrok mojego chrześniaka padł na podłogę pokrytą skrawkami pergaminu, butelkami i innymi drobiazgami nie wartymi wymieniania. Harry'emu chyba jednak ten bałagan nie przeszkadzał, bo wszedł w głąb pokoju i podszedł do szafki nocnej, z której wziął ramkę ze zdjęciem. - A to jest takie tylko... - zacząłem i rzuciłem się w jego stronę, by wyrwać mu z rąk dowód mojej dziecinnej podłości.
- Podpaliłeś Petera - zauważył Harry.
- No tak - przyznałem, nieco zmieszany przyglądając się zdjęciu. Byliśmy na nim my, Huncwoci, na tle Hogwartu. Radośnie śmialiśmy się i machaliśmy do obiektywu, poszturchując się nawzajem, jak to mieliśmy w zwyczaju, ale w naszych uśmiechach kryło się coś jeszcze. Coś, czego młody Harry mógł nie zauważyć. Nasz powierzchownie dobry humor był nieco przyćmiony myślą, że były to nasze ostatnie chwile w Szkole Magii i Czarodziejstwa. Ostatnie zdjęcie ze stacji w Hogsmade, z której już minuty później przebyliśmy naszą ostatnią podróż Hogwarckim Ekspresem do Londynu.
- Rzadko tu sprzątam, a Stworkowi zabroniłem czegokolwiek tu dotykać - wyjaśniłem, gdy wzrok mojego chrześniaka padł na podłogę pokrytą skrawkami pergaminu, butelkami i innymi drobiazgami nie wartymi wymieniania. Harry'emu chyba jednak ten bałagan nie przeszkadzał, bo wszedł w głąb pokoju i podszedł do szafki nocnej, z której wziął ramkę ze zdjęciem. - A to jest takie tylko... - zacząłem i rzuciłem się w jego stronę, by wyrwać mu z rąk dowód mojej dziecinnej podłości.
- Podpaliłeś Petera - zauważył Harry.
- No tak - przyznałem, nieco zmieszany przyglądając się zdjęciu. Byliśmy na nim my, Huncwoci, na tle Hogwartu. Radośnie śmialiśmy się i machaliśmy do obiektywu, poszturchując się nawzajem, jak to mieliśmy w zwyczaju, ale w naszych uśmiechach kryło się coś jeszcze. Coś, czego młody Harry mógł nie zauważyć. Nasz powierzchownie dobry humor był nieco przyćmiony myślą, że były to nasze ostatnie chwile w Szkole Magii i Czarodziejstwa. Ostatnie zdjęcie ze stacji w Hogsmade, z której już minuty później przebyliśmy naszą ostatnią podróż Hogwarckim Ekspresem do Londynu.
- Kaitlin miała rację, wiesz? - powiedział nagle Harry, gdy odkładając
ramkę na miejsce wyrwał mnie ze wspomnień. Spojrzałem na chrześniaka pytająco.
- Będą mnie szukać. Dumbledore i inni. - Super. Teraz byłem pouczany nawet
przez trzynastolatków. I problem w tym, że wiedziałem że mają do tego pełne
prawo. Tylko że teraz trzeba to było dobrze rozegrać. Jeśli miało się to dobrze
skończyć, będę potrzebował każdej różdżki do pomocy.
- Chodź - powiedziałem, kładąc Harry'emu rękę na ramieniu i prowadząc go do
drzwi.
- Że co chcesz zrobić? - spytała z niedowierzaniem Kaitlin. Stała po środku
salonu z ramionami skrzyżowanymi na piersi, nie dając się udobruchać nawet
stworkowymi ciasteczkami.
- Już całkowicie zwariowałeś... - stwierdziła Vivienne. Wredna zdrajczyni.
Według wszelkich statystyk wynikało, że powinna być po mojej stronie.
- A widzicie inne wyjście? - spytał John, a mnie zatkało. Czy on serio
właśnie stanął po mojej stronie? Co Stworek wsadził do tych ciasteczek?
- Dobra... niech no ja to sobie porządnie ułożę w głowie - zaczęła znowu
Kaitlin i tym razem zaczęła chodzić w kółko po pokoju. - Masz zamiar, tak po
prostu, wejść sobie do Ministerstwa i zażądać widzenia się z Dumbledore'em,
tak?
- Tak.
- A skąd w ogóle wiesz, że on tam akurat jutro będzie?
- W Proroku pisali, że będzie zasiadał na jakiejś tam rozprawie
Wizengamotu.
- Aha, no dobrze. To zacznijmy jeszcze raz, bo ja tego nadal nie rozumiem.
Wejdziesz do Ministerstwa pełnego aurorów i wybitnych czarodziejów, którzy od
kilku tygodni czytają w Proroku o twojej ucieczce z Azkabanu i zażądasz spotkania
z Dumbledore'em, twierdząc że jesteś niewinny?
- Tak.
- A jeszcze do tego chcesz ze sobą zabrać Harry'ego, żeby sobie nikt nie
pomyślał, że go porwałeś. I jeszcze chcesz zabrać nas wszystkich, jako twoich
świadków?
- Tak.
- Świetnie. Po prostu wspaniale.
- To zgadzacie się?
- Oczywiście, że się zgadzam, idioto - warknęła Kaitlin.
- Ja też - dodała Vivi. John się nie wypowiedział, ale skoro szła Vivi, to
jego obecność była pewna.
- Harry? - spytałem niepewnie. W sumie tylko na jego potwierdzeniu mi
zależało. A chłopak z uśmiechem kiwnął głową.
Bardzo spodobało mi się to opowiadanie. Może ze względu że po prostu lubię Syriusza. Chętnie poczytam dalszą część tego opowiadania i te inne, które są na tej stronie. Mogą być bardzo ciekawe. Jeśli coś opublikujesz daj znać. Pozdrawiam i zapraszam także do mnie :)
ReplyDeleteCieszę się bardzo. Syriusz to potrafi podbić serca, nie? xD Dzięki za odwiedziny i zapraszam ponownie.
Delete