28 September 2012

VI - Dobre wieści?


Mało mówiłem. Głównie taksowałem ją wzrokiem, za to ona nadrabiała słowami za nas oboje, a może nawet i cały bar. Bo, jasna cholera, dziewczynie się usta nie zamykały! A założę się, że wszyscy podsłuchiwali. W ciągu niecałej godziny wypiła większość whisky, która mi jeszcze została i opowiedziała mi historię swojego krótkiego życia. Oboje rodzice nie żyli, brata miała chorego na coś o długiej, skomplikowanie idiotycznej nazwie, a John, z którym się wcześniej kłóciła, traktował ją jak dziecko. Fascynujące, doprawdy. Nie powiedziałem jej, że wymieniony mężczyzna przysiadł sobie nieopodal i słuchał wszystkiego z grobową miną. Ile mogła mieć lat? Z szesnaście? Cóż... oburzyła się, gdy ją o to spytałem. Miała całe siedemnaście lat, czyli w naszym pokręconym świecie była pełnoletnia.
- ...no ale powiedz coś o sobie! - Końcówka jej wywodu na temat niesprawiedliwości tego świata dotarła do mnie dość opornie dzięki alkoholowej otoczce, wokół mojej głowy.
- Raczej nie - odparłem po prostu.
- Ale czemu nie? - Głos dziewczyny zmienił się o kilka tonacji, przybierając barwę znaną osobom, które wiedziały, jak wymusić na innych swój punkt widzenia.
- Bo twój John nas podsłuchuje - rzuciłem swobodnie, nie spodziewając się jednak, że dziewczyna zareaguje tak spokojnie. Machnęła ręką, jakby wcale ją to nie obchodziło, nawet mimo tego, że jeszcze przed chwilą wygarnęła mężczyźnie jego najgorsze cechy.
- Nim się nie przejmuj, to tylko ochroniarz - oświadczyła z uśmiechem, ale dziwnym trafem mnie to wcale nie uspokoiło.

Młoda arystokratka, z majątkiem całkowicie do swojej dyspozycji szybko stała się jeszcze bardziej interesującą osobą. Pewnie to dobrze, że miała Johna chroniącego ją od głupstw, bo rozsądna to ona nie była, a dodaj do tego alkohol i dostaniesz lekkomyślną, rozkapryszoną pannę wymagającą od świata wszystkiego, co sobie w danej chwili zażyczy. A życzyła sobie mnie. Tak więc zaprosiła mnie do siebie. Gdy po raz pierwszy ujrzałem jej pokaźną rezydencję, myślałem, że sobie ze mnie żartuje.
- Tu mieszkasz? - spytałem powątpiewająco, gdy niezbyt chętny John otworzył przed nami potężne drzwi frontowe.
- Fajnie tu, nie? - zapytała retorycznie, zamiast odpowiedzi.
- I sprowadzasz tu każdego faceta przypadkowo poznanego w barze?
- Nie, tylko tych przystojnych.
Resztę nocy spędziliśmy na wyjątkowo wylewnych rozmowach, a działało to w obie strony. Sam nie wiem, dlaczego tak nagle poddałem się jej wciąż dziecinnemu urokowi i odpowiadałem na jej nie raz osobiste pytania. Założyłem, że rano nie będzie niczego pamiętała, a ściany jej pokoju są na tyle grube, że John nie zdoła nas podsłuchać.

Wiedział, że coś się święci - to pewne. Twój raźny, lekki ton, mający rozluźnić sytuację, dawał przeciwny efekt. Nie bez powodu obdarowywałaś cały świat swoimi słodkimi uśmiechami i on to wiedział. Wiedział! Miałem ochotę tobą potrząsnąć, bo nawet oczywiste gesty nie mogły teraz sprawić, żebyś się opamiętała. Spójrz! Naprawdę jesteś aż tak ślepa? Nie widzisz, jak on na ciebie patrzy?!
Myślałem, że się zorientujesz. Sądziłem, że po jakimś czasie dotrze do ciebie... Ale nigdy nie spodziewałem się, że twoje zaślepienie sprawi, że pozostaniesz nieświadoma przez tak długi czas. Spójrz! Teraz widzisz, jak on na ciebie patrzy?!

Oczywiście John znalazł jakąś wymówkę i tuż po kolacji razem opuściliście moje skromne progi. Mimo tego, że już od kilku minut was tu nie było, nadal miałem wrażenie, że ta ciężka atmosfera wypełniająca sobą cały dom nadal unosi się w powietrzu i nie pozwala mi oddychać swobodnie. Stworek nucąc pod nosem sprzątał po posiłku, a ja przysiadłem na krześle, starając się nie myśleć o niczym. Moje nieskuteczne próby medytacji zostały przerwane przez skrzaci głos.
- Mój pan powinien częściej zapraszać panienkę De Lafontaine - stwierdził, stawiając przede mną butelkę kremowego piwa, choć pewnie dobrze wiedział, że nie tego potrzebowałem.
- Chciałeś raczej powiedzieć, że panienka De Lafontaine powinna się tu częściej wpraszać - poprawiłem go mechanicznie, czym się nie przejął.
- Kaitlin będzie tu jutro rano - przypomniał mi, więc dla zasady wydałem z siebie przeciągły jęk. Z nieznanych mi przyczyn Stworek uśmiechnął się jakoś tak pokrętnie i dodał, żebym porządnie wypoczął. Miał rację. Wizyta mojej osobistej dziennikarki zawsze była pełna wrażeń, a na takowe się musiałem przygotować.

Odnoszę wrażenie, że zaczynam tracić nad wszystkim kontrolę. Gdzie się podział mój autorytet? Dlaczego nikt mnie już nie bierze na poważnie? Może to tak miało być...? W końcu podobna sytuacja miała miejsce w Hogwarcie. W pierwszych latach mojej szkolnej kariery młody panicz Black miał posłuch wśród uczniów, aż w pewnym momencie, gdzieś na trzecim roku, zacząłem zdawać sobie sprawę z tego, że na wielu przestała robić wrażenie moja wieczna pewność siebie. Podejrzewam, że ma to związek z czasem, jaki dana osoba jest wystawiona na moje towarzystwo. James bardzo szybko przywykł do mojego sposobu bycia, Remus też. To samo działo się z resztą towarzystwa, w którym przebywałem, nie licząc Petera, który podziwiał każdego, kto był od niego wyższy o dziesięć centymetrów.
Czy to znaczy, że stawałem się dla nich nudny? Nie, chyba nie. Chodzi o coś innego... Bardziej przystępny? Możliwe. Bo teraz działo się to ponownie. Stworek przestał mnie szanować. Moje ciągłe groźby już nie robiły na nim wrażenia, co mnie strasznie irytowało. Powinien wykonywać każde moje polecenie bez wahania i z nutką strachu przed gniewem swojego pana, prawda? A Kaitlin? Zawsze mi matkowała, ale ostatnio stała się jeszcze śmielsza. Jak to dobrze, że według szerszej publiki nadal jestem groźnym przestępcą! Inaczej bym chyba zwariował.

Bezczelnie wpakowała swoją osobę do mojej prywatnej sypialni i obudziła, dmuchając mi prosto w ucho.
- Zabiję - stwierdziłem dobitnie. Kaitlin bynajmniej nie wrzasnęła z przerażeniem, a nawet nie cofnęła się gwałtownie, łapiąc za serce. - A potem ożywię i zabiję jeszcze raz - dodałem, czekając na jakąś satysfakcjonującą reakcję. Dziennikarka przewróciła oczami, po czym wydała z siebie zduszony okrzyk przerażenia. No i dlatego ją jeszcze toleruję. Zawsze wie, czego chce i, co najlepsze, zawsze mi to zapewnia. Uśmiechnąłem się więc czarująco i nawet uniosłem głowę znad poduszki. Poprawiła mi humor.
- Dzień dobry - powiedziała, chyba uznając, że jej stosowna reakcja zapewni jej przeprowadzenie porządnej konwersacji.
- Bry. A teraz spadaj na dół i powiedz Stworkowi, żeby nam zrobił coś do jedzenia - rzuciłem, tonem nie znoszącym sprzeciwu. A tego akurat ta kobietka nie lubiła - rozkazów. Skrzyżowała bojowo ramiona, unosząc jedną brew w górę, co świadczyło o jej buncie. Westchnąłem i ruchem dłoni odrzuciłem z siebie cienką kołdrę. Wstałem i przeciągnąłem się, ziewając potężnie. - Ale możesz też tu zostać i popatrzeć jak się ubieram - powiedziałem spokojnie, patrząc, jak dość imponujący rumieniec wpływa na jej twarz. Czyżby nie przywykła do widywania pół nagich mężczyzn?
- I powiem mu, żeby zaparzył kawę - powiedziała szybko, odwróciła się na pięcie i szybko zniknęła za drzwiami. Jeszcze bardziej poprawiła mi humor.

W kuchni powitał mnie zapach tostów i kawy. Kaitlin, jak zwykle, od razu chciała przejść do rzeczy, ale chyba wiadomym jest, że nie można pracować, a tym bardziej myśleć, o pustym żołądku. Musiała więc poczekać na moje pełne zaangażowanie do czasu, aż byłem pełny. Marudziła przez chwilę, przeklinając Bogu winną filiżankę kawy, nadal zbyt speszona by na mnie spojrzeć.
- No dobra, mów - ulitowałem się nad nią, bo wyglądała na taką, co z ekscytacji zaraz wybuchnie. - Co jest takie ważne, że nie może czekać? - spytałem, a szatynka uśmiechnęła się wyjątkowo, jak na nią, przebiegle.
- Mamy ich! - oświadczyła, spoglądając na mnie znacząco i z triumfem. Czyli chyba miałem się domyślić, o co jej chodzi.
- Aha. - Wyraziłem swoje zainteresowanie i wróciłem do konsumowania tostów z dżemem, dając jej pozwolenie, na kontynuowanie.
- Skończyły im się argumenty. Rozmawiałam wczoraj z szefem Proroka Codziennego, który, jak wiesz, miał układ z Crouchem. Teraz nie mają już wyboru, tylko...
- ...powiedzieć prawdę? - skończyłem za nią. Wciąż się uśmiechała. No i miała powód. Wykonała kawał dobrej roboty i w końcu jej się udało. Odkąd się poznaliśmy pracowała nad tylko jedną sprawą - chciała zmusić Ministerstwo do przyznania się do oszustwa w sprawie mojego uwięzienia. Straciła przez to pracę; z początkującej, ale szanowanej dziennikarki, stała się pośmiewiskiem i tylko brukowce, jak Żongler, godziły się publikować jej odkrycia w mojej sprawie. Nigdy jej tak naprawdę nie podziękowałem... Mnie na opinii publicznej nie zależało i tak byłem dla świata tylko mordercą, a ona? Była młoda, ambitna, zasługiwała na więcej niż to, co jej zapewniłem.
To były dobre wieści. Zrobiła coś, czego nigdy bym się nie spodziewał - zmusiła ich do ujawnienia prawdy. I zajęło jej to prawie dwanaście lat. To dlaczego nie napawało mnie to optymizmem? Dlaczego wciąż byłem sceptyczny?
- Coś nie tak...? - spytała, odrywając mnie od rozmyślań.
- Zrobią to? Naprawdę ogłoszą, że tak naprawdę mnie nie zamknęli? I co dalej? - O tym nigdy nie rozmawialiśmy. Naszym celem było dowieść o prawdzie. Dalsza część leżała w zbyt niedostępnej przyszłości, by ją rozważać. Kaitlin w swojej odpowiedzi ograniczyła się do krótkiego "zrobią to, nie mają wyjścia", po czym zamilkła.

Ludzie to jednak są naiwni. Widząc choćby najsłabszy promyk światła w ciemności nie możemy się powstrzymać od marzenia o tym, co by było, gdyby... Nadzieja to przecież taka potężna rzecz. Dlaczego zdajemy sobie z tego sprawę już po fakcie? Jakież to irytujące... A nasze rozczarowanie jest zawsze tym większe.
Nie potrafiłem sobie odmówić choćby tych krótkich chwil poświęconych na rozmyślania na tematy o dużo bardziej przyjemnych barwach. Czyżby szarości tych wielu miesięcy zaczęły się rozjaśniać? Dwanaście lat to sporo czasu, a on nie wpływa na nas korzystnie i nie ważne, co mówią filozofowie na temat jego leczniczych właściwości.

- Po tym, jak się poznaliśmy wyjechałem z kraju. Kaitlin przypominała mi, że tak będzie najlepiej. Zajęła się szukaniem dowodów na temat mojej niewinności lub czegokolwiek, co mogłoby mi pomóc, a ja wyjechałem.
- Ile czasu cię nie było? Po tym, jak tak bezczelnie podrywałeś mnie w tej karczmie nie widziałam cię dobrych parę lat. Zdążyłam skończyć Hogwart i zająć się karierą uzdrowicielki...
- Tak, minęło sporo czasu, ale wierz mi, nie spędzałem go na opalaniu się na dalekich, egzotycznych wyspach - mruknąłem nieco ironicznie. Nigdy ci nie wyznałem, co, tak naprawdę, porabiałem przez te wszystkie lata po naszym pierwszym spotkaniu. Dlaczego wyjechałem, gdzie i po co nie wiedział nikt, nawet Kait, czy Stworek. Milczeniem pominąłem twoją zaczepkę na temat podrywania. Robisz się ostatnio coraz bardziej bezczelna, wiesz?
- Nie powiesz mi, gdzie byłeś, prawda?
- Nie powiem, Vivi - przyznałem, czym, mimo wszystko, sprawiłem ci przyjemność, bo uśmiechnęłaś się uroczo. Lubiłaś, gdy tak na ciebie mówiłem, prawda? Nie zaprzeczaj, bo i tak wiem swoje.

Myślałem, że Kaitlin odwiedzi mnie jeszcze zanim TA informacja opanuje media. Myliłem się. Nie pokazała się wcale i przyszło mi czytać Proroka Codziennego jedynie w towarzystwie skrzata.
- Jest jeszcze gorzej... - powiedziałem z niedowierzaniem, bo czy przy mojej sytuacji było to nawet możliwe? Może właśnie dlatego dziennikarka postanowiła mnie unikać? Przestraszona tym, jak zareaguję na bzdury powypisywane w gazetach? Całkiem możliwe, ale tak, czy inaczej wolałbym, żeby była tu ze mną. Przywykłem do jej towarzystwa. Przywykłem do tego, że była tu na każde moje zawołanie. Przywykłem i p o l u b i ł e m jej tendencję do wpadania w - tę wciąż dziwnie dziecięcą - złość. Robię się sentymentalny.

- Tak. To już jest oficjalne. Prędzej, czy później i tak dowiedziałabyś się o tym sama, więc najlepiej będzie, jeśli po prostu ci powiem - Syriusz Black, znany z masowego morderstwa dwanaście lat temu, uciekł z Azkabanu - wyrecytowałem, a skoro Kaitlin mnie olała, to poszedłem się wyżalić Vivienne; ale ona już wiedziała, więc przyniesienie wieści nie było aż tak satysfakcjonujące.
- Mój biedaku - powiedziała, próbując uśmiechnąć się pocieszająco, ale wiedziałem, że jest jej nieswojo i nie wiedziała jak się powinna zachować. Zabrała mnie do swojego pokoju, a John nie protestował. Był w podejrzanie dobrym humorze i myślę, że bez problemu udałoby mi się zgadnąć dlaczego. Zaproponowała mi wino; zgodziłem się na nie bez oporu, a po dwóch kieliszkach usiadła mi na kolanach, a nasza rozmowa przybrała nieco inne tematy. Tak, jak wtedy, gdy się pierwszy raz poznaliśmy alkohol bardzo szybko uderzył jej do głowy i przestała kontrolować niektóre odruchy, co było dość zabawne.
- Dziennikareczka spartaczyła robotę - mruknęła triumfalnie. Obie kobiety nigdy się nie spotkały, a i tak za każdym razem, gdy rozmowa przy jednej z nich schodziła na tą drugą obie stawały się bardziej marudne i skłonne do małych agresji.
- Nie miała na to wpływu - stwierdziłem, tym samym broniąc Kaitlin. Wiedziałem, że to tylko jeszcze bardziej nakręci Vivi na rozmowę. Siedziałem w jednym z jej miękkich, bordowych foteli, głowę miałem odchyloną do tyłu, a oczy przymknięte. Dziewczyna siedziała w poprzek, na moich kolanach tak, że nogi zwisały jej z jednego z podłokietników. Jeśli dobrze liczyłem, była w trakcie kończenia czwartego kieliszka czerwonego wina. Chyba nie zwróciła uwagi na to, że ja sam opróżniłem zaledwie jeden. W obecnej chwili siedziała cicho, jakby się zastanawiając, jakim sposobem mogłaby pogrążyć dziennikarkę.
- Wcale ją nie obchodzisz - powiedziała urażonym głosem. Na chwilę zapanowała cisza i niespodziewanie poczułem jej gorące wargi na swojej szyi. Otworzyłem gwałtownie oczy i uniosłem głowę do pionu, by na nią spojrzeć. Odsunęła się nieznacznie, jakby speszona. Tego nie widywałem u niej często.
- Skąd taki pomysł? - spytałem, mimowolnie dotknięty jej słowami i przyjrzałem jej się dokładnie. Od alkoholu miała wyraźnie zaróżowione policzki, a oczy błyszczały jej nienaturalnie i było w nich widoczne jakieś nieme błaganie.
- Założę się, że specjalnie to wszystko tak uknuła, a teraz uciekła. Pewnie pracuje dla Ministerstwa, albo kogoś jeszcze gorszego - powiedziała i szybko musnęła ustami krawędź mojej brody. Jej słowa dały mi do myślenia i poczułem coś na kształt goryczy. Co jeśli miała rację?
Wykorzystała okazję, że trawiłem to, co powiedziała i jej gesty stały się dużo śmielsze. Zanim się zorientowałem pozbawiła mnie górnej części ubioru, a jej usta po raz kolejny powędrowały ku mojej twarzy, tym razem bezpośrednio stykając się z moimi wargami. W normalnych okolicznościach bym zaprotestował. Bo chociaż lubiłem Vivienne, a nasze nie zawsze niewinne flirty sprawiały mi przyjemność, to jednak nigdy nie widziałem jej w roli swojej partnerki, a już na pewno nie kochanki. Nadal jednak myślałem nad jej słowami, a ich potencjalna prawdziwość docierała do mnie dosyć opornie. Czyżby "zdrada" Kaitlin aż tak mnie dotknęła?
- Nie masz racji – powiedziałem w końcu, wstając, a dziewczyna zsunęła się z moich kolan na własne nogi. Wyglądała na niezadowoloną, chyba jednak nie miała zamiaru się poddać.
- Nie mam? A kto w takim razie spędził dziś z tobą wieczór, starając się znaleźć wyjście z obecnej sytuacji? Kto starał się cię pocieszyć i pozwolić ci choć na moment zapomnieć o tym, co się stało? - Zamilkła na chwilę, patrząc na mnie rozgorączkowanym wzrokiem. - Ja - powiedziała dobitnie, ale nie zrobiła nic więcej. Ani kroku w moją stronę, nawet najmniejszego gestu. Nie potrafiłem przy niej myśleć swobodnie. Jej zapach odurzał, jej wzrok palił, a słowa raniły.
Przekląłem cicho pod nosem i już nie myśląc nad tym, co robię, porwałem ją w ramiona. I rzeczywiście szybko zapomniałem o wydarzeniach mijającego dnia. Myliła się zaledwie w jednym - nie trwało to tylko moment.

No comments:

Post a Comment