Uważnie obserwowałem każdy jej gest, każdą emocję
na twarzy, każdą zmianę w postawie, która mogłaby świadczyć o jej olśnieniu.
Nic takiego nie nastąpiło. Całkiem możliwe, że jej bystry umysł zwyczajnie
odmówił poskładania tych kilku puzzli ze sobą. Z prostego powodu: ich
nielogiczny kształt nie miał prawa do siebie pasować, więc czemu miałaby nawet
próbować je ułożyć?
- Nie nazywasz się Jeremy, prawda? - spytała.
Odpowiedziała jej cisza, więc musiała się zorientować, że zaklęcie, które na
mnie rzuciła uniemożliwia mi odpowiedź. Uniosła różdżkę i krótkim jej
machnięciem przywróciła mi swobodę ruchu.
- Nie - powiedziałem, prostując się. Nadal miała
moją różdżkę, więc wypadałoby być ostrożnym.
- Więc czego tak naprawdę chciałeś? Tylko daruj sobie
gadki o wywiadzie dla pisma, które pewnie nie istnieje - powiedziała, nadal
mierząc mnie wzrokiem, jakby próbowała sobie przypomnieć skąd mnie kojarzy.
- Masz rację, nie jestem dziennikarzem - odparłem
spokojnie, patrząc jak rozkojarzona moją powierzchownością dziewczyna powoli
opuszcza różdżkę. Być może była doświadczona w wydobywaniu z ludzi informacji,
ale wątpiłem, żeby o pojedynkowaniu się miała jakiekolwiek pojęcie. Dla
wypróbowania mojej teorii zrobiłem ledwo zauważalny krok do przodu. Nie zareagowała.
- To kim jesteś? - spytała, nieco ciszej niż
wcześniej, po czym potrząsnęła głową, jakby pozbywając się jakiejś natarczywej
myśli. Zaczynała kojarzyć fakty? Czyli powinienem działać. Zanim zdążyła się co
najmniej zdziwić, przyskoczyłem do niej i szybkim ruchem wyrwałem jej z rąk
obie różdżki. Cofnęła się momentalnie, w końcu wyrwana z wzmożonych rozmyślań.
- Co pan robi? - spytała, ale w jej głosie nie było słychać nawet nutki
strachu. Zauważyłem jednak, że ponownie zaczęła zwracać się do mnie per
"pan".
- Zamknęłaś mnie w szafie, Kaitlin - powiedziałem z
pretensją. - Ponadto czuję się oburzony tym, jak szybko zdążyłaś zapomnieć o
obiekcie swojego artykułu, który przecież sprawił, że zostałaś rozpoznawalna
jako dziennikarka! - wyrzuciłem jej. Tym razem spojrzała mi prosto w oczy i za
szkłami jej okularów zobaczyłem... zrozumienie. W końcu. Dopiero teraz zdała
sobie sprawę z powagi sytuacji i zaczęła panikować...
Byłem w dość podłym nastroju. Twój ochroniarz
wybitnie mnie irytował, chociaż wiedziałem, że zwyczajnie się o ciebie
troszczy. Nigdy mi nie ufał i nie sądzę, że miałby zacząć w najbliższym czasie.
Nadal widział we mnie wroga, konkurencję i kogoś, kto mógłby ci zaszkodzić, a
ja nie miałem pojęcia, czym zasłużyłem sobie na tak wysoki brak akceptacji. To
całe "opiekowanie się" tobą było uciążliwe, szczególnie biorąc pod
uwagę fakt, iż ostatnio spędzaliśmy ze sobą więcej czasu. Może rzeczywiście
powinienem na razie odpuścić? Może jak John zobaczy, że potrafię trzymać
dystans, to bardziej optymistycznie podejdzie do moich wizyt?
Dziwne... Ostatnio tak bardzo byłem zaabsorbowany
opowiadaniem ci historii mego życia, że prawie zapomniałem o Harrym... Letnie
wakacje prawie doszły do połowy, a ja widziałem go do tej pory tylko dwa razy,
gdy wybierał się z ciotką i kuzynem na zakupy. Wakacje były jedynym okresem, w
którym mogłem go widywać odkąd poszedł do Hogwartu. Bo chociaż czułem dumę, że
mój chrześniak uczy się w tej szkole, to nie mogłem powstrzymać się od myśli,
że coś mogłoby mu się stać. Wiedziałem, że Dumbledore nie dałby go skrzywdzić,
ale i tak zdarzały się przecież wypadki. Tak, jak na jego pierwszym roku! Który
pierwszoroczniak pomaga w ochranianiu Kamienia Filozoficznego? No który?! A
Prorok Codzienny (wliczając w to Kaitlin) rozpisywał się na temat Chłopca,
Który Przeżył i powstrzymał pewnego czarnoksiężnika od kradzieży Kamienia.
Potem na jego drugim roku, nie mogąc usiedzieć na
miejscu, czytałem te wszystkie okropne wieści na temat Komnaty Tajemnic. Nie
mogąc spać po nocach, gdy syn mojego przyjaciela przebywał w szkole, w której
grasował potwór. Wszystkie artykuły mające na celu uspokoić zdenerwowanych
rodziców, opowiadające o niezastąpionym, nowym nauczycielu - Gilderoyu
Lockharcie - na mnie nie zrobiły wrażenia. Pamiętałem go z czasów szkolnych i
szczerze wątpiłem w jego umiejętności magiczne.
- Cześć - rzuciłaś, swobodnie wchodząc do mojej
sypialni. Prawie zawału dostałem, wariatko.
- Jak tu weszłaś? - spytałem, teatralnie łapiąc się
za serce.
- Stworuś mnie wspaniałomyślnie wpuścił - odparłaś
raźnym tonem, używając tego głupiego zdrobnienia dla mojego skrzata. Czemu go
tak nazywałaś? Przecież był obleśny.
- A John...?
- Jest na dole. Pomaga przygotować kolację -
powiedziałaś i rzuciłaś się na moje łóżko, sprawiając, że materac (a w czego
konsekwencji i ja) podskoczył. Chciałem cię zwyczajnie zepchnąć, ale po prostu
musiałem spytać...
- Że co?
- No przyszedł ze mną, a Stworuś powiedział, że
właśnie robi kolację, więc zaproponowałam, że zostaniemy i zjemy z tobą, no to
John mu pomaga w przygotowaniach.
- Skrzaty nie potrzebują pomocy - zauważyłem, nadal
w lekkim szoku. Wzruszyłaś ramionami. - Poza tym to chyba ja najpierw
powinienem cię zaprosić do dołączenia do mojej kolacji.
- No to się sama zaprosiłam, bo ty byś potrzebował
jakichś sugestii, na których konstruowanie nie miałam ochoty. - Wyszczerzyłaś
się i rozłożyłaś wygodnie na boku, wspierając rękę na łokciu, a na dłoni
opierając policzek.
- Nie za wygodnie ci? - spytałem z sarkazmem.
- Ty weź się uspokój, co? Nie zamorduję cię
przecież - powiedziałem dobitnie, gdy Kaitlin w panice uciekła do salonu i się
w nim zamknęła. - Poza tym zamykanie drzwi na klucz raczej ci nie pomoże -
dodałem i zaklęciem sprawiłem, że drzwi w momencie stanęły przede mną otworem.
Pokój wydawał się być pusty i przez chwilę w panice pomyślałem, że mogła
wskoczyć do kominka i siecią Fiuu gdzieś uciec. Na szczęście znalazłem ją za
sofą. Westchnąłem z rezygnacją i łapiąc ją za ramię, wyciągnąłem na środek
pomieszczenia. - Słuchaj, Kaitlin... - zacząłem tak łagodnie, jak tylko
potrafiłem.
- Ale czemu ja? Taka nikomu nie szkodząca,
początkująca dziennikarka? Nie mogłeś napaść na jakiegoś wrednego aurora? -
spytała z pretensją. - Jak mnie zabijesz to nawet nie osierocisz żadnych
dzieci! Więc co to za bezsensowny mord?
- A nie przyszło ci do głowy, że ja jestem takim
miłym mordercą, który nie lubi zabierać dzieciom rodziców?
- Tak? A jak to było z biednym Harrym?
- Nie zabiłem jego rodziców!
- Tak? To niby za co cię zamknęli w Azkabanie?
- No przecież mnie nie zamknęli!
- Ale chcieli, nie?
- Chcieć, a móc, to dwie zupełnie inne kwestie...
- Aha! Czyli powinni cię zamknąć?
- Tylko udajesz, czy serio jesteś taka głupia?
Zamilkłem na chwilę, by uważniej przyjrzeć się
twojej reakcji. Po raz kolejny mnie zaskoczyłaś: nie wykorzystałaś okazji, by
wyśmiać Kaitlin (co ostatnio niezwykle chętnie robiłaś), tym razem postanowiłaś
zanalizować jej zachowanie. Coś, na co ja wtedy nie wpadłem...
- Ona cię sprawdzała - stwierdziłaś z zamyśleniem.
- Może być nijaka i nudna, ale dziewczyna jest dobrą dziennikarką i wie jak
wyciągnąć od ludzi informacje. Z tobą jej się udało; łatwo się dałeś złapać,
co? - spojrzałaś na mnie, uśmiechając się mściwie.
- Oj tam... I tak niczego konkretnego się od razu
nie dowiedziała, nie? - wytknąłem ci. No i co z tego, że dałem się podejść?
Byłem w stresie po przetrzymywaniu w komórce na płaszcze. Kto by nie był, po
tak traumatycznych przeżyciach?
- Niby nie, ale gdyby chciała, to wyśpiewałbyś jej
wszystko. A raczej pewnie byś jej to wykrzyczał, bo założę się, że aby sprawić
żebyś zaczął mówić musiałaby cię doprowadzić do furii - powiedziałaś, pewna
swego. I prawdopodobnie miałaś rację, bo Kaitlin wiedziała co zrobić, by mnie
wkurzyć. Wzruszyłem ramionami, co jednoznacznie przekonało cię, że (znowu) masz
rację.
Oparłem się wygodnie o zagłówek łóżka i patrzyłem
jak leżąc na plecach, wpatrujesz się w sufit rozmyślając nad czymś. Na twoich
malinowych ustach błąkał się lekki uśmiech, a blade policzki pokrywał delikatny
rumieniec. Machinalnie nawijałaś na palec wskazujący kosmyk blond włosów. Gest,
który tak wielu uważało za niezwykle pociągający, a ty doskonale zdawałaś sobie
z tego sprawę.
W końcu przeniosłaś na mnie swoje spojrzenie i
uniosłaś pytająco brwi, widząc, że ci się przyglądam. Wyraźnie widać było
satysfakcję, jaką z tego miałaś. Poza tym byłaś zwyczajnie za blisko. Nie byłem
pewny, czy zdawałaś sobie sprawę z tego, że to jest łóżko jednoosobowe...
Miałem nie lada problem. A Kaitlin wcale mi tego
nie ułatwiała. Ba! Jeszcze pogłębiała moją irytację zaistniałą sytuacją, a sama
świetnie się bawiła. Teraz siedziała na jednym z wysokich stołków barowych,
stojących w kuchni, machając nogami w powietrzu i nie spuszczając ze mnie
wzroku. A ja? Ja stałem, oparty o framugę drzwi, ignorując kubek parującej
kawy, który Kaitlin mi przygotowała. Musiałem szybko coś wymyślić, inaczej
mógłbym się ponownie stać poszukiwanym mordercą.
Chociaż tak właściwie... dlaczego miałbym nie
wykorzystać tej sytuacji? Założyłbym się, że ta dziennikarka chętnie zgodziłaby
się na jakąś formę współpracy. Tylko czy coś takiego ma jakąkolwiek szansę na
powodzenie? Nie wiem i nie dowiem się, jeśli nie spróbuję.
- Kaitlin... - odezwałem się, by skupić jej uwagę,
choć nie było to potrzebne, bo cały czas na mnie patrzyła. - Nie zabiję cię -
zapewniłem ją, a dziewczyna teatralnie odetchnęła z ulgą. - Ani nie wyczyszczę
ci pamięci - dodałem; przewróciła oczami. - Mam za to dla ciebie propozycję.
Taką nie do odrzucenia.
- Zamieniam się w słuch - powiedziała i dla
potwierdzenia swych słów, pochyliła się w moją stronę, oczekując tego, co
miałem do powiedzenia.
- Zapewne jako dziennikarka czujesz się w obowiązku
uświadamiać ludzi o wszystkich ważnych informacjach otaczających świat czarodziejów,
prawda? No więc pewnie nie jesteś zadowolona z faktu, że Ministerstwo okłamało
publikę na temat mojej osoby, nie? Bo widzisz, mnie też się to wcale nie
podoba, dlatego proponuję układ - powiedziałem i szykowałem się do dalszej
przemowy, żeby przekonać dziewczynę, że to całkiem dobry pomysł, jednak Kaitlin
nie dała mi dokończyć.
- Wchodzę w to - powiedziała swobodnym tonem, co
nieco zbiło mnie z tropu.
- Yyy... serio? - spytałem głupio, a ona skinęła
głową z uśmiechem. Ślad po tej spanikowanej dziewczynce zaginął. I dobrze, bo
mnie irytowała.
- To jaki jest plan?
Krzyk Johna, dochodzący z parteru oznajmił nam, że
kolacja gotowa, a ja przerwałem opowieść i przeciągnąłem się.
- Idziemy? - spytałem.
- Za chwilę - powiedziałaś, nie ruszając się z
miejsca. - To jaki był ten plan? - spytałaś, myślami nadal będąc w mojej
przeszłości.
- Później, moja droga, bo John tu wpadnie, myśląc,
że coś ci zrobiłem - mruknąłem i zauważyłem twoją dłoń na mojej piersi. Kiedy
ją tam położyłaś?
- Wytrzyma przez parę minut w niepewności -
odparłaś i podniosłaś się do pozycji siedzącej. I byłaś zdecydowanie za
blisko...
Będąc już w drodze powrotnej do domu głęboko
zastanawiałem się nad tym, dlaczego ja jej tak po prostu zaufałem. Kaitlin może
i była młoda i niedoświadczona, ale (raczej) nie była głupia. Dlaczego więc
miałaby zachować wszystko, czego się dowiedziała dla siebie?
Było grubo po północy, gdy w końcu opuściłem jej
dom. Wszystko dokładnie omówiliśmy, wszystko sobie wyjaśniliśmy i
postanowiliśmy wybaczyć sobie nawzajem: ja wybaczyłem jej za zamknięcie mnie w
schowku, a ona wybaczyła mi za grożenie jej śmiercią. A przynajmniej tak to
ujęła, chociaż ja sam nie pamiętam, bym kiedykolwiek jej groził.
Powietrze na zewnątrz było rześkie i chłodnawe,
jednak dla mnie było wręcz idealne. Potrzebowałem orzeźwienia, a taka pora była
jedyną, kiedy mogłem bezkarnie poruszać się ulicami Londynu we własnej postaci
bez większych obaw, że jakiś fanatyczny auror mnie dopadnie. Nie spieszyło mi
się do domu, mając świadomość, że jutro mnie już tu nie będzie wolałem
nacieszyć się ostatnimi momentami w mieście, w którym przyszło mi się wychować.
Gdy w końcu dotarłem na Grimmauld Place, w głowie miałem ułożony dokładny plan,
który jednak kosztował mnie trochę wysiłku. Jedynym, co teraz musiałem zrobić,
to trzymać się planu i nie dać się porwać emocjom tak, jak to mi się ostatnio
zdarzało.
Nie zatrzymałem się w holu, tylko ruszyłem prosto
do mojej sypialni. Zaczęło się pakowanie, które wymagało więcej skupienia, niż
bym tego podejrzewał. Nie minęło kilka minut, gdy usłyszałem ciche pukanie, po
czym drzwi pokoju się otworzyły.
- Wyjeżdżam - oświadczyłem, nie obdarzając Stworka
spojrzeniem i powróciłem do przerwanego pakowania.
- Ale przecież mój pan nie musi odchodzić. Mój pan
jest tu bezpieczny. - Jasne, bo przecież moje bezpieczeństwo bardzo cię
przejmuje. Nie udawaj, że interesuje cię, co się ze mną stanie, głupi skrzacie.
- Może i tak, ale nie mogę znieść przebywania w tym
okropnym domu. Do tego z tobą w gratisie. - Nie było to prawdą. Jego prezencja
ostatnio mi nie przeszkadzała, po prostu zlewał się z otoczeniem tego
parszywego mieszkania. - Strać się. Chcę dokończyć pakowanie - warknąłem, a
skrzat skłonił się niedbale i opuścił moją sypialnię.
Na wierzch niewielkiej torby, mającej pomieścić
wszelkie przydatne przedmioty w czasie mojej wycieczki, wrzuciłem stos
Regulusowych notatek. Zawahałem się, patrząc na kartki, ledwo się powstrzymując
od ich ponownego wyciągnięcia. Zakląłem pod nosem, gdy nowa myśl zakłóciła mój
umysł. Myśl, która mogła bardzo szybko i skutecznie zniszczyć cały plan, który
wspólnie z Kaitlin stworzyliśmy.
Razem zeszliśmy na dół i do kuchni; przepuściłem
cię w drzwiach i zdążyłem jeszcze uchwycić lekki uśmieszek, błąkający się po
twojej twarzy. Na stole już były porozstawiane sztućce, a John rozkładał
talerze. Modliłem się w duchu, by nie zauważył twoich nieco zbyt zaróżowionych
ust i tych kilku kosmyków włosów, które wymknęły ci się z koka.
Wszedłem do kuchni i położyłem spakowaną torbę na
stole. Stworek kręcił się po pokojach na parterze, najwyraźniej nie wiedząc, co
ze sobą zrobić.
- Masz za dużo wolnego czasu? - spytałem złośliwie,
gdy dołączył do mnie przy stole.
- Czy mój pan chciałby coś do zjedzenia na drogę? -
spytał, ignorując moją zaczepkę.
- Nie, ale zrób mi kawy - odparłem i ukląkłem przed
kominkiem, wciąż się wahając. - Zaraz wracam - powiedziałem w końcu i wrzuciłem
w płomienie szczyptę proszku Fiuu, po czym zanurzyłem w nich głowę i wymówiłem
odpowiedni adres. Zastałem Kaitlin krzątającą się po salonie. Zbierała ze stołu
ciasno zapisane kartki papieru, nucąc coś pod nosem.
- Hej, młoda - odezwałem się, a dziewczyna
podskoczyła, prawie wypuszczając z rąk kartki.
- Co ty tu robisz? - spytała, nerwowo poprawiając
włosy. Pewnie myślała, że o tej porze powinienem już być daleko stąd.
- Cóż... - Odkaszlnąłem i pozwoliłem swojemu
wzrokowi na błądzenie od niechcenia po pomieszczeniu. - Tak się zastanawiałem
wczoraj... i wpadłem na taki pomysł, bo... - Zamilkłem na moment i dałem sobie
chwilę na uporządkowanie myśli. - Nie powiedziałem ci wszystkiego - odezwałem się
w końcu, nadal nie będąc przekonanym, czy dobrze robię. - Muszę się
skontaktować z Dumbledore'em - dodałem, a jej reakcja na moje słowa była bardzo
przewidywalna.
- Nie możesz! - prawie krzyknęła. - Z nikim nie
możesz się kontaktować! Nie pamiętasz, o czym mówiliśmy? To, że wszyscy myślą,
że siedzisz w więzieniu działa na twoją korzyść! Jeśli się teraz ujawnisz to
nasz plan weźmie w łeb!
- No dobra, dobra. Zrozumiałem - mruknąłem, nieco
urażony tym, że pouczała mnie tak niedoświadczona osoba. Rozważałem nawet czy
się nie obrazić, ale głos Kaitlin przerwał debatę rozgrywającą się w mojej głowie.
Uklękła przed kominkiem z już nieco spokojniejszym wyrazem twarzy.
- To czego takiego mi nie powiedziałeś? - spytała,
a ja przekląłem w myślach swoją głupotę. Nie powinna wiedzieć o moim odkryciu w
notatkach Regulusa. Nikt niepowołany nie powinien o tym wiedzieć, tym bardziej
ja, ale Dumbledore to był ktoś, kto wiedziałby, co zrobić z taką wiedzą.
- To nic ważnego - mruknąłem. - Muszę iść. Będziemy
w kontakcie, tak? Informuj mnie o sytuacji w kraju - poprosiłem i wyciągnąłem
głowę z kominka.
Minęła kolejna godzina, a ja nadal nie ruszałem się
z domu. Stworek gdzieś się zaszył po tym, jak mu powiedziałem, żeby się
wynosił, bo mnie wkurza. Pewnie będzie obrażony przez tydzień, tylko że wcale
mnie to nie obchodziło. Nadal uważałem, że kontakt z Dumbledore'em to dobre
rozwiązanie. To jedyny czarodziej, któremu bym teraz zaufał...
- Syriuszu...? - Odwróciłem się na pięcie, czując
jak serce wali mi w piersi.
- Czyś ty zwariowała?! - wydarłem się na stojącą w
MOJEJ kuchni Kaitlin. - Co ty tu robisz?! To, że powiedziałem ci, gdzie
mieszkam, nie znaczy, że otrzymałaś również zaproszenie! - Sam nie wiem, czemu
się tak zdenerwowałem, ale było już za późno by cofnąć słowa, a wiedziałem, że
szykowała się kłótnia.
- Och przepraszam, paniczu Black - zaczęła z
sarkazmem, a jej mina świadczyła o tym, że czeka mnie wykład. - Ale jak
zobaczyłam, że nadal tu jesteś, to dotarło do mnie, co masz zamiar zrobić! Czy
ty naprawdę jesteś takim idiotą?! Po co to wszystko omawialiśmy, skoro ty masz
zamiar tak po prostu ujawnić fakt, że chodzisz po ulicach Londynu jak każdy
wolny człowiek? - Zacisnęła pięści, a ja dopiero teraz zauważyłem, że nie ma na
nosie swoich okularów. Gdyby nie jej wściekła mina może bym nawet powiedział,
że ładnie tak wygląda.
- Kaitlin, uspokój się - powiedziałem. Coraz
bardziej irytował mnie fakt, że udawała starszą i pewniejszą siebie niż była w
rzeczywistości. Jakim prawem mi matkowała?
- Musisz stąd wyjechać! Taki był plan, pamiętasz?
Zgodziłeś się na to, przyznałeś, że to najlepsze wyjście!
- Tak, wiem, ale nie wziąłem pod uwagę pewnych
okoliczności...
- Jakich okoliczności?! Co się bardziej liczy w tej
chwili, Syriuszu? Masz jakiś lepszy atut w rękawie oprócz swojej wolności? -
spytała z niedowierzaniem, aż miałem ochotę ją uderzyć. Serio.
- Wkurzasz mnie. Wszyscy mnie dziś wkurzacie -
mruknąłem i tak po prostu się deportowałem. Z dala od Stworka i tej nawiedzonej
dziennikareczki.
Usiadłem na przeciw ciebie, jednak już po chwili
żałowałem tej decyzji. Cały posiłek musiałem się starać nie patrzeć w twoją
stronę, pamiętając o Johnie siedzącym u szczytu stołu i obserwującym nas oboje
bardzo uważnie. A ty nie miałaś raczej zamiaru ułatwiać mi sytuacji. Gdy tylko
mój wzrok przypadkiem napotkał twoje spojrzenie od razu musiałem ponownie
wbijać oczy w talerz. Wykorzystywałaś każdą okazję by posyłać w moją stronę
dwuznaczne spojrzenia lub uśmieszki. Naprawdę nie zdawałaś sobie sprawy, że za
każdym razem, gdy do mnie mrugałaś, John mocniej zaciskał palce na
sztućcach...? Nie widziałaś, z jakim zapałem obraca w palcach nóż?
- Syriuszu...? - odezwałaś się, odciągając moją
uwagę od morderczego spojrzenia swojego ochroniarza. Dopiero teraz
zorientowałem się, że talerz z głównym daniem zniknął (mimo tego, że jedzenia
prawie nie tknąłem), zabrany pewnie przez Stworka, który teraz, nucąc pod nosem
(co robił nadzwyczaj często, gdy się pojawiałaś), podawał nam deser - szarlotkę,
twoją ulubioną.
- Tak? - spytałem, dziwnie zachrypniętym głosem.
Naprawdę nie powinienem był siadać na przeciw... Uśmiechałaś się, układając
usta w ten dziwnie kuszący sposób, który był dla mnie zagadką. Jak ty to
robiłaś, że mimo danej sytuacji nie mogłem oderwać od ciebie wzroku...?
- Pamiętasz ten dzień, kiedy się poznaliśmy? -
spytałaś, nabierając na widelczyk kawałek ciasta. Wciągnąłem głośno powietrze,
klnąc w duchu twój wybór tematu. Oczywiście, że pamiętałem...
Wpadłem do pierwszego napotkanego lokalu. Co mnie
skłoniło do włóczenia się po ulicy należącej do tych niewielu całkowicie
czarodziejskich zakątków? Nie wiem. Nie obchodziło mnie, że ktoś mógłby mnie
rozpoznać. Było późno, a ja byłem wściekły i chciałem się najzwyczajniej w świecie
upić. Dałem sobie spokój z Pokątną, ale ulica Śmiertelnego Nokturnu wydawała
się być niejako przyjaznym miejscem. No przynajmniej dla osób takich jak ja.
Jak już mówiłem - wpadłem, nie wszedłem, nie
wbiegłem - wpadłem, do baru o urokliwej nazwie Pod Pijanym Goblinem. Świat
postanowił się na mnie całkowicie zemścić, bo lało jak z cebra i byłem
całkowicie przemoczony po moim krótkim spacerze. Chciałem odetchnąć, przemyśleć
kilka spraw, a zamiast tego stałem się jeszcze bardziej zdenerwowany.
Kaptur nieudolnie starał się zasłonić mi twarz, ale
w miejscach takich, jak to, nikt nie spoglądał ci prosto w oczy, bo mogło to
być ostatnim, co się robiło w życiu. Tak więc, ignorując zaciekawione
zerknięcia w moją stronę, po moim gwałtownym przybyciu, ruszyłem do baru, za
którym stał sobie taki mały człowieczek. Przez chwilę byłem pewny, że to
rzeczywiście jakiś pijany goblin, ale gdy wątłe światło świecy oświetliło
pomarszczoną twarz staruszka, upewniłem się, że nie mam racji i odetchnąłem z
ulgą.
- Co podać? - spytał zadziwiająco, jak na to
miejsce, życzliwym głosem.
- Ognistą - mruknąłem, trzymając głowę nisko, tak
na wszelki wypadek. Barman szybko podał mi trunek, a ja dałem mu znak, by
zostawił mi całą butelkę. Wziąłem ją razem ze szklanką i przeniosłem się do
ocienionego stolika w rogu. Tak naprawdę to chciałem też dopiec Kaitlin.
Wiedziałem, że gdy się dowie, że byłem w tak publicznym miejscu to pewnie
spróbuje mnie udusić gołymi rękoma. Uśmiechnąłem się na tę myśl i jednym łykiem
wypiłem zawartość szklanki, by po chwili znowu ją zapełnić.
Jak długo już tu siedziałem? Nie wiem i miałem to
gdzieś. Trzy czwarte alkoholu już zniknęło, a ja nie miałem zamiaru na tym
poprzestać. Mocno szumiało mi w głowie, ale to nie przeszkadzało mi nad
rozmyślaniem nad własną egzystencją. Mało obchodzili mnie inni goście karczmy,
ale trudno było mi zignorować pewną dwójkę, która chwilę wcześniej weszła do
środka drzwiami, które, jak wiedziałem, prowadziły do tych kilku pokoi
udostępnianych przez właściciela karczmy do wynajęcia. Nie zwróciłbym na nich
uwagi, gdyby nie to, że bardzo głośno się sprzeczali.
Niższa postać musiała być kobietą. Jej głos nie był
zbyt wysoki, ale za to wyjątkowo śpiewny i nawet ostre słowa kłótni nie
sprawiały, że stawał się mniej dźwięczny. To właśnie ona przykuwała tu uwagę
wszystkich gości. Ja również pozwoliłem sobie na przysłuchiwanie się
rozgrywającej się tu scenie.
- Ja nie jestem dzieckiem, John! - To były ostatnie
słowa, jakie padły z ust kobiety w stronę postawnego mężczyzny, który, ku memu
zdziwieniu skulił się pod jej słowami.
- Wiem o tym - powiedział łagodnie, ale jego
towarzyszka odwróciła się napięcie i ruszyła przed siebie, a konkretniej - w
moim kierunku. Wyprostowałem się, momentalnie czując dyskomfort, który jednak
został znacznie zniwelowany przez alkohol.
- Cześć, mogę się dosiąść? - spytała, gdy dotarła
do mojego stolika. Nie czekała na moją reakcję. Przysiadła się i porwała ze
stołu moją szklankę.
No comments:
Post a Comment