27 September 2012

IV - Łapa uwięziony


Pięć minut po piątej stanąłem przed drzwiami jej domu i zapukałem. Byłem w wyjątkowo podłym humorze. Dlaczego? Bo postać, w którą się zmieniłem za pomocą eliksiru wielosokowego miała bardzo denerwującą powierzchowność. Po raz kolejny spojrzałem w swoje odbicie w szybce w drzwiach i ledwo powstrzymałem się od warknięcia. Doprawdy... Stworek mógł mi wybrać kogoś z nieco mniej charakterystycznym wyglądem (domyślam się, że zrobił to ze zwykłej złośliwości). Wprost dziecięca, okrągła twarz i wielkie, irytująco błękitne oczy. Odgarnąłem z czoła grzywę kręconych blond włosów w momencie, gdy drzwi się otwarły.
- W czym mogę pomóc? - spytała Kaitlin, obrzucając mnie uważnym spojrzeniem.
- Witam. - Posłałem jej ten nie swój, ale nadal oszałamiający uśmiech i skinąłem lekko głową. - Nazywam się Jeremy Murrey i jestem redaktorem nowego magazynu dla czarodziejów - "Złamanym Piórem" - powiedziałem i podałem jej ''swoją'' wizytówkę. - Prowadzę rubrykę z wywiadami i byłbym zaszczycony gdyby pani zechciała udzielić mi jednego - dodałem, obserwując jej reakcję. Chyba ją trochę zaskoczyłem, ale miałem nadzieję, że było to miłe zaskoczenie. Odwzajemniła nieśmiało uśmiech, widocznie nie wiedząc, co o tym myśleć. - Jest pani ostatnio najbardziej znaną i szanowaną dziennikarką - powiedziałem, co zapewne nie mijało się zbytnio z prawdą. - Nasze pismo bardzo chciałoby to podkreślić, poprzez pokazanie naszym czytelnikom Kaitlin O'Connell spoza kartek Proroka Codziennego - wypaliłem, a dziewczyna roześmiała się i otwarła szerzej drzwi, gestem zapraszając mnie do środka.
- Wygląda pan na desperata, panie Murrey - stwierdziła, prowadząc mnie do salonu. - Ostrzegam tylko, że nie mam wiele czasu. Za dwadzieścia minut mam pewne spotkanie - powiedziała, tylko potwierdzając to, co już i tak wiedziałem.
- To jak najbardziej wystarczy - zapewniłem ją i usiadłem w fotelu, podczas gdy Kaitlin zajęła kanapę. Ułożyła ręce na kolanach i najwyraźniej czekała na mój ruch. - Tak więc, pani O'Connell, nasi czytelnicy chcieliby wiedzieć skąd taka młoda i niedoświadczona dziennikarka bierze tak konkretne i bieżące informacje? - spytałem przybierając profesjonalny wyraz twarzy. Dziewczyna uśmiechnęła się, jakbym powiedział coś zabawnego i po chwili odpowiedziała:
- Dobry dziennikarz nie wyjawia swoich źródeł. Powinien to pan wiedzieć, panie Murrey. - Kiwnąłem głową, nie zmieniając wyrazu twarzy, jednak w myślach przeklinałem swoją głupotę.
- Oczywiście, ale wielu zastanawia tak pełny w szczegóły przekaz wiadomości. Niektórzy nawet podejrzewają pani prawdopodobne kontakty ze zwolennikami Sama-Pani-Wie-Kogo. - Wyraz jej twarzy momentalnie się zmienił. Zacisnęła dłonie w pięści, a policzki jej poróżowiały. Czyżbym trafił w czuły punkt? Świetnie.
- Pewnie. Zawsze jak komuś choć trochę się powodzi, to oskarżają go o jakieś nieczyste zagrania - powiedziała ze złością, a ja uniosłem dłonie w obronnym geście.
- Ależ ja pani o nic nie oskarżam - zapewniłem ją szybko. - Rozumiem więc, że te plotki są bezpodstawne? - spytałem, ale nie czekałem na odpowiedź. - Co mogłaby pani powiedzieć naszym czytelnikom, żeby ich w tym upewnić?
- Wszystkich informacji na temat Śmierciożerców i Azkabanu udzielili mi sami aurorzy i strażnicy więzienia.
- Chce pani powiedzieć, że rozmawiała z dementorami? - Nie mogłem się powstrzymać od ironicznego uśmieszku.
- Nie, miałam raczej na myśli ludzkich pośredników z Azkabanu...
- ...którzy strażnikami nie są...
- ...a niektóre informacje otrzymywałam od samego Bartymiusza Croucha.
- Doprawdy? - Uniosłem brwi, notując tę informację w pamięci i dla niepoznaki zadałem kolejne pytanie. - Zauważyłem, że większość pani artykułów dotyczy bezpośrednio samego Ministerstwa. Dlaczego nie pisze pani o innych sprawach?
- Cóż... - Tym razem się zmieszała; widziałem to dokładnie. - Piszę na tematy, które mnie najbardziej interesują - powiedziała w końcu. Kłamała.
- Miło słyszeć, że tak młoda osóbka interesuje się polityką - pochwaliłem i posłałem jej ciepły uśmiech, który odwzajemniła. Jej wzrok powędrował gdzieś nad moją głową, a uśmiech zamarł na jej ustach. Zanim się obejrzałem zerwała się z miejsca, wpatrując w zegar za mną.
- Musi pan już iść - powiedziała gorączkowo, zakładając kosmyk swoich ciemnych włosów za ucho. Wstałem niespiesznie, nieco zdziwiony jej nagłą gwałtownością.
- Naturalnie, już czas na mnie - zgodziłem się i wyciągnąłem dłoń w jej stronę. Uścisnęła ją pospiesznie i ruszyła w stronę drzwi, a ja tuż za nią.

- Domyślam się, że jej szef nie zezwolił jej na opowiadanie komukolwiek o tym, co robi, a już w szczególności nie o tematach jej artykułów - powiedziałem, patrząc, jak kiwasz głową w zamyśleniu.
- Ale czy to nie jest trochę bez sensu? - spytałaś, marszcząc swoje gładkie czoło. - Czy jeśli rzeczywiście nie miała pozwolenia na udzielanie komukolwiek informacji o swojej pracy, to czy wpuściłaby cię wtedy do środka?
- Nie mogła mnie nie wpuścić - odparłem z pewnością siebie.
- Oczywiście, że mogła. Myślisz, że miły uśmiech i czarująca osobowość zawsze wszystko ci zapewnią? - powiedziałaś, nieco zirytowana. Zastanowiłem się chwilę nad twoimi słowami.
- Wiesz... Do tej pory to zawsze skutkowało - stwierdziłem. - Dla przykładu... patrz na siebie. Zrobiłabyś wszystko dla mojej osobowości, którą ewidentnie uważasz, za czarującą - wytknąłem.
- Nieprawda!
- Właśnie, że prawda - powiedziałem. Świetnie się bawiłem. - Ale co "nieprawda"? To, że nie zrobiłabyś dla mnie wszystkiego, czy to, że nie uważasz mojej osobowości, za...
- I to i to!
- Ale przecież przed chwilą stwierdziłaś, że moja osobowość jest czarująca. - Oburzyłem się malowniczo, obserwując, jak twoje zirytowanie znacznie wzrasta.
- Nic się nie zmieniłeś od czasu Hogwartu - stwierdziłaś.
- Nieprawda. Kaitlin twierdzi, że wyprzystojniałem - powiedziałem i wyszczerzyłem się, wiedząc jak zareagujesz. Prychnęłaś i skrzyżowałaś ramiona na piersi. - Nie ma racji? - spytałem. Wcale nie próbowałem cię sprowokować...
- Oczywiście, że ma! - warknęłaś, a ja nie mogłem nie wybuchnąć śmiechem.
- Kobiety... - mruknąłem pod nosem i podjąłem opowieść.

W przeciągu sekund ponownie staliśmy przy drzwiach frontowych. Kaitlin zdążyła opanować emocje i teraz patrzyła na mnie ze spokojnym uśmiechem. Musiałem przyznać, że pasował do jej twarzy dużo bardziej niż złość czy zakłopotanie. Sprawiał, że wyglądała jeszcze młodziej i tak niewinnie.
- Mam nadzieję, że nie okazałam się beznadziejnym obiektem do wywiadu - powiedziała, jakby przepraszająco.
- Ależ spisała się pani świetnie - zapewniłem ją. - Dziękuję za poświęcenie mi chwili czasu - dodałem. Już miałem się odwrócić i opuścić jej mieszkanie, gdy dotarło do mnie, o co tak naprawdę przez ten cały czas chciałem ją zapytać. Zawahałem się, a ona na pewno to zobaczyła, bo po chwili spytała czy coś się stało. Ponownie na nią spojrzałem.
- Tak...? - ponagliła mnie. Jeszcze moment biłem się z myślami, by w końcu zadecydować, że muszę ją o to zapytać.
- Kto udzielił pani informacji o Syriuszu Blacku? - spytałem na wydechu i mógłbym przysiąc, że dziewczyna trudem powstrzymała się od przewrócenia oczami.
- Panie Murrey... Gdyby uważnie czytał pan mój artykuł...
- Oj, czytałem go - powiedziałem niecierpliwie. - Chcę tylko wiedzieć, kto panią poinformował o tym, co się stało i jakich dostarczył pani dowodów. I proszę się nie wymigiwać utajnianiem swoich źródeł. - Ostatnie zdanie brzmiało już bardziej jak warknięcie i przez chwilę żałowałem, że tak ostro się do niej zwróciłem. Ale musiałem się dowiedzieć, kto wymyślił tę całą bajeczkę o mnie! Bo to na pewno nie była ona. Na szczęście nie wyglądała na oburzoną, a raczej na zaciekawioną.
- Skąd takie zainteresowanie Blackiem? - spytała, a ja prychnąłem.
- Żartuje sobie pani? Jest największym wydarzeniem od śmierci Sama-Pani-Wie-Kogo! - Już mnie wcale nie obchodziło to, że wyraźnie sobie pochlebiałem. Dobrze mi z takim rozmiarem ego, jaki posiadam.
- Racja, ale jego sprawa już dawno ucichła. Nie rozumiem po co... - Nie dokończyła mówić. Przerwało jej donośne pukanie do drzwi. Oboje zdążyliśmy zapomnieć, że nie powinno mnie tu już być. Kaitlin zaklęła pod nosem, a ja ponownie zobaczyłem jej zdenerwowanie. Nie pomogło mi to jednak w zorientowaniu się, że sekundę później celowała we mnie różdżką. - Petrificus Totalus - szepnęła, zanim zdołałem ruszyć palcem. Chwilę później zostałem wepchnięty do schowka na płaszcze.

Twój dźwięczny śmiech wypełnił całą bibliotekę. Siedziałem spokojnie, z ramionami skrzyżowanymi na piersi i czekałem aż się uspokoisz. Zajęło ci to dobre trzy minuty. Super. Wyśmiałaś mnie już? Lepiej ci?
- Pokonany przez dziewczynkę! - powiedziałaś, ocierając łzy rozbawienia z policzków.
- Nie taką dziewczynkę. Już pełnoletnia była - odparłem nieco urażony. Nie zrobiło to na tobie dużego wrażenia.
- I co było potem? - spytałaś pozornie spokojna, jednak nadal gotowa do ponownego wybuchnięcia śmiechem. Miałem ogromną ochotę niczego więcej ci nie powiedzieć. Milczałem chwilę, by dać ci to do zrozumienia i, dopiero gdy okazałaś pierwsze oznaki zniecierpliwienia, w końcu się odezwałem.
- Jak wiesz, zaklęcie Petrificus Totalus nie działa jak zaklęcie Oszałamiające. Nadal byłem w stanie słuchać, czuć i patrzeć, choć wiele nie zobaczyłem cały czas niezdolny do ruchu.
- Tak, wiem - powiedziałaś szybko. Pewnie nie uszedł twojej uwadze mój nagle protekcjonalny ton. - Do rzeczy.
- Coś ty ostatnio taka agresywna? - spytałem, udając smutek. - Zmieniłaś się. - Ozdobiłem wypowiedź porządnym, melancholijnym westchnięciem.

Dziwne uczucie być uwięzionym w schowku na płaszcze. Pierwszy raz mi się to zdarzyło w całym życiu. Serio. Próbowałem sobie uświadomić, jakim cudem do tego dopuściłem, ale jednocześnie rejestrowałem wszystkie odgłosy dochodzące sprzed drzwi frontowych. Kaitlin właśnie wpuściła kogoś do środka i po krótkim przywitaniu zaprosiła go do salonu. Jedyne, co udało mi się usłyszeć ze strony gościa to niedbałe powitanie. Mężczyzna, bo na pewno był to mężczyzna, miał niski, nieprzyjemny głos. Od razu odniosłem wrażenie, że wcale nie przyszedł tu z chęcią, a raczej z obowiązku. Chętnie posłuchałbym, o czym rozmawiają i założę się, że wtedy dowiedziałbym się dużo więcej niż z tego żałosnego "wywiadu", którego udzieliła mi dziewczyna. Niestety ostatnim, co usłyszałem było trzaśnięcie drzwiami salonu.
Nie było mi wygodnie. Szczerze mówiąc było mi bardzo niewygodnie. Gdyby nie to, że było to niemożliwe na pewno bym kichnął. Dziewczyna chyba nie lubi odkurzać. Poza tym mogliby już zakończyć to swoje spotkanie. Z natury nie jestem cierpliwy. Nie wiem ile czasu minęło, ale byłem pewny, że eliksir wielosokowy już dawno zakończył swoje działanie. Swoją drogą... ciekawy jestem reakcji dziewczyny gdy otworzy szafę i zobaczy w niej obiekt swojego artykułu, który powinien przecież tkwić w Azkabanie.
Minuty mijały, aż w końcu przed drzwiami frontowymi ponownie usłyszałem głosy. Liczyłem, że uda mi się wychwycić coś ciekawego.
- Oczekuję skończonej pracy na moim biurku jutro z samego rana - powiedział mężczyzna tym swoim głosem pozbawionym jakichkolwiek emocji i... trzaśnięcie drzwiami poświadczyło o jego zniknięciu. Widać nie był rozmowny. Nagle zdałem sobie sprawę z tego, że Kaitlin może zareagować na moją prawdziwą osobę dość gwałtownie. A co wtedy? Nie zdołałem obmyślić planu, bo otworzyła drzwi komórki.
Nie wiedziałem, co robić. No co tu robić?! Nie mogłem kiwnąć palcem, na Merlina! Dziewczyna stała przede mną, mrużąc oczy, jakby do końca nie wierzyła, obrazowi przed sobą. Zrobiła krok do przodu, a ja wstrzymałbym oddech, gdybym tylko mógł. Pociągnęła sznureczek zwisający z sufitu, który włączył światło. No to po mnie...

Twoja śliczna twarzyczka rozświetlona była przez niecierpliwość i rozbawienie. Niewiele trzeba, żeby cię zainteresować, ale też niewiele trzeba, żeby cię zirytować. Milczałem chwilę, co zdołało skutecznie wywołać to drugie uczucie.
- Robisz to specjalnie - powiedziałaś z pretensją.
- Nie przeczę - odparłem i przeciągnąłem się leniwie. - Może dokończymy jutro, hm? - spytałem, zerkając na zegar wiszący nad drzwiami. Spojrzałaś na mnie, jak na wariata i zaprzeczyłaś gwałtownym ruchem głowy. Nic nie powiedziałaś, bo do środka właśnie wpadł twój opiekun. Omiótł pomieszczenie spojrzeniem i podszedł do ciebie, rzucając mi ponure spojrzenie. Powstrzymałem odruch przewrócenia oczami i utkwiłem wzrok w suficie, jakby było na nim coś ciekawego. No i w sumie to było. Chociaż ja osobiście nie widziałem sensu w malowaniu obrazów na sklepieniu. Komu by się chciało? Ale nie dziwiłem się już. Byłem świadom tego, że cała ta średniowieczna posiadłość aż kipiała od zbędnych ozdób. Usilnie starałem się nie słuchać, co ci szeptał na ucho, zamiast tego licząc czerwone kwiatki na obrazach.
- Syriuszu...? - usłyszałem w końcu twój niepewny głos.
- Trzydzieści sześć - odparłem z uśmiechem. - Co? - spytałem szybko, odrywając wzrok od sufitu.
- Przeproszę cię na chwilę - powiedziałaś, wstając. Złapałaś go za rękaw i pociągnęłaś za sobą do wyjścia. Westchnąłem i ponownie wbiłem wzrok w sufit, decydując się policzyć  żółte kwiatki.

Skrzyżowała ramiona na piersi, przyglądając mi się krytycznie.
- Jesteś metamorfomagiem - zarzuciła mi. Miałem wielką ochotę się roześmiać na jej oskarżenie. Jednak jej twarz szybko się zmieniła, a ja znowu poczułem zdenerwowanie. Zrobiła kolejny krok w moim kierunku, przekrzywiając głowę na bok i marszcząc czoło. - Wyglądasz jak... jak... - zacięła się na chwilę i oderwała wzrok od mojej twarzy. Szepnęła pod nosem jakieś zaklęcie, a po mrowieniu w całym ciele zrozumiałem, że próbowała na wszelki wypadek sprawdzić czy moja zmiana wyglądu nie była magiczna. Oczywiście nic się nie zmieniło, więc zrozumiała, że to moja prawdziwa postać. Kolejne machnięcie różdżki i zawartość moich kieszeni znalazła się w jej rękach. Nie było tego wiele: różdżka, zwitek pergaminu, na którym zapisane miałem jej dane i fiolka. Na tym ostatnim przedmiocie skupiła się Kaitlin. Wcale się nie dziwię. Usunęła zatyczkę i ostrożnie powąchała już opróżniony flakonik. Skrzywiła się i spojrzała na mnie nieco ostrożniej. Na pewno poznała specyficzny odór eliksiru wielosokowego.

Nie wracałaś dość spory kawałek czasu i nie miałem już czego liczyć na suficie. Z niecierpliwieniem spoglądałem na drzwi, ale nadal się w nich nie pojawiałaś. Dobra. Przesadziłaś. Wstałem i zdecydowanym krokiem przemierzyłem bibliotekę, by w końcu ją opuścić. Za drzwiami nie znalazłem ciebie, a Johna. Stał, opierając się plecami o ścianę, z ramionami skrzyżowanymi na piersi.
- Koniec spotkania na dziś - powiedział, nie patrząc w moją stronę.
- Ach tak? - zacząłem, chcąc spytać, gdzie jesteś, ale nie dał mi tej szansy.
- Powinieneś już iść. I radziłbym ci nie odwiedzać jej tak często i opowiadać tych historyjek.
- To zabrzmiało jak groźba.
- Miało tak zabrzmieć, a teraz żegnam.

1 comment:

  1. Pyzaty Syriusz w blond loczkach… Nie, nie dociera to do mnie haha. Ciekawa jestem czy z tym magazynem ‘Złamanym Piórem’ i swoją nową tożsamością improwizował w biegu czy wcześniej się przygotowal, ale stawiam, ze to pierwsze.
    „Myślisz, że miły uśmiech i czarująca osobowość zawsze wszystko ci zapewnią” zawsze na to liczyłam przy wystawianiu ocen na semestr…
    Mała Vivi droczy się z Blackiem. Urocza wymiana zdań.
    Biorąc pod uwagę wszystkie dziwne miejsca, w których Łapa bywał, naprawdę nie znalazło się miejsca na schowek na płaszcze? A w ogóle schowek na płaszcze to nie przypadkiem szafa…? Albo jeśli nie, to czym się różni jedno od drugiego. Wgłębiam się chyba za bardzo w nieistotne szczegóły teraz, sory… :)
    „Jesteś metamorfomagiem” – nie takiej reakcji ze strony Kaitlin się spodziewałam, myślałam, że zacznie wrzeszczeć/uciekać/walić zaklęciami jak poparzona/cokolwiek równie dramatycznego.
    John jest niemiły, to niedopowiedzenie. A może zazdrosny?

    Takie oto mam wrażenia po przeczytaniu tego rozdziału. :)
    Pozdrawiam

    ReplyDelete