Pięć minut po piątej stanąłem przed drzwiami jej domu i zapukałem. Byłem w
wyjątkowo podłym humorze. Dlaczego? Bo postać, w którą się zmieniłem za pomocą
eliksiru wielosokowego miała bardzo denerwującą powierzchowność. Po raz kolejny
spojrzałem w swoje odbicie w szybce w drzwiach i ledwo powstrzymałem się od
warknięcia. Doprawdy... Stworek mógł mi wybrać kogoś z nieco mniej
charakterystycznym wyglądem (domyślam się, że zrobił to ze zwykłej
złośliwości). Wprost dziecięca, okrągła twarz i wielkie, irytująco błękitne
oczy. Odgarnąłem z czoła grzywę kręconych blond włosów w momencie, gdy drzwi
się otwarły.
- W czym mogę pomóc? - spytała Kaitlin, obrzucając mnie uważnym
spojrzeniem.
- Witam. - Posłałem jej ten nie swój, ale nadal oszałamiający uśmiech i
skinąłem lekko głową. - Nazywam się Jeremy Murrey i jestem redaktorem nowego
magazynu dla czarodziejów - "Złamanym Piórem" - powiedziałem i
podałem jej ''swoją'' wizytówkę. - Prowadzę rubrykę z wywiadami i byłbym
zaszczycony gdyby pani zechciała udzielić mi jednego - dodałem, obserwując jej
reakcję. Chyba ją trochę zaskoczyłem, ale miałem nadzieję, że było to miłe
zaskoczenie. Odwzajemniła nieśmiało uśmiech, widocznie nie wiedząc, co o tym
myśleć. - Jest pani ostatnio najbardziej znaną i szanowaną dziennikarką -
powiedziałem, co zapewne nie mijało się zbytnio z prawdą. - Nasze pismo bardzo
chciałoby to podkreślić, poprzez pokazanie naszym czytelnikom Kaitlin O'Connell
spoza kartek Proroka Codziennego - wypaliłem, a dziewczyna roześmiała się i
otwarła szerzej drzwi, gestem zapraszając mnie do środka.
- Wygląda pan na desperata, panie Murrey - stwierdziła, prowadząc mnie do
salonu. - Ostrzegam tylko, że nie mam wiele czasu. Za dwadzieścia minut mam
pewne spotkanie - powiedziała, tylko potwierdzając to, co już i tak wiedziałem.
- To jak najbardziej wystarczy - zapewniłem ją i usiadłem w fotelu, podczas
gdy Kaitlin zajęła kanapę. Ułożyła ręce na kolanach i najwyraźniej czekała na
mój ruch. - Tak więc, pani O'Connell, nasi czytelnicy chcieliby wiedzieć skąd
taka młoda i niedoświadczona dziennikarka bierze tak konkretne i bieżące
informacje? - spytałem przybierając profesjonalny wyraz twarzy. Dziewczyna
uśmiechnęła się, jakbym powiedział coś zabawnego i po chwili odpowiedziała:
- Dobry dziennikarz nie wyjawia swoich źródeł. Powinien to pan wiedzieć,
panie Murrey. - Kiwnąłem głową, nie zmieniając wyrazu twarzy, jednak w myślach
przeklinałem swoją głupotę.
- Oczywiście, ale wielu zastanawia tak pełny w szczegóły przekaz
wiadomości. Niektórzy nawet podejrzewają pani prawdopodobne kontakty ze
zwolennikami Sama-Pani-Wie-Kogo. - Wyraz jej twarzy momentalnie się zmienił.
Zacisnęła dłonie w pięści, a policzki jej poróżowiały. Czyżbym trafił w czuły
punkt? Świetnie.
- Pewnie. Zawsze jak komuś choć trochę się powodzi, to oskarżają go o
jakieś nieczyste zagrania - powiedziała ze złością, a ja uniosłem dłonie w
obronnym geście.
- Ależ ja pani o nic nie oskarżam - zapewniłem ją szybko. - Rozumiem więc,
że te plotki są bezpodstawne? - spytałem, ale nie czekałem na odpowiedź. - Co
mogłaby pani powiedzieć naszym czytelnikom, żeby ich w tym upewnić?
- Wszystkich informacji na temat Śmierciożerców i Azkabanu udzielili mi
sami aurorzy i strażnicy więzienia.
- Chce pani powiedzieć, że rozmawiała z dementorami? - Nie mogłem się
powstrzymać od ironicznego uśmieszku.
- Nie, miałam raczej na myśli ludzkich pośredników z Azkabanu...
- ...którzy strażnikami nie są...
- ...a niektóre informacje otrzymywałam od samego Bartymiusza Croucha.
- Doprawdy? - Uniosłem brwi, notując tę informację w pamięci i dla
niepoznaki zadałem kolejne pytanie. - Zauważyłem, że większość pani artykułów
dotyczy bezpośrednio samego Ministerstwa. Dlaczego nie pisze pani o innych
sprawach?
- Cóż... - Tym razem się zmieszała; widziałem to dokładnie. - Piszę na
tematy, które mnie najbardziej interesują - powiedziała w końcu. Kłamała.
- Miło słyszeć, że tak młoda osóbka interesuje się polityką - pochwaliłem i
posłałem jej ciepły uśmiech, który odwzajemniła. Jej wzrok powędrował gdzieś
nad moją głową, a uśmiech zamarł na jej ustach. Zanim się obejrzałem zerwała
się z miejsca, wpatrując w zegar za mną.
- Musi pan już iść - powiedziała gorączkowo, zakładając kosmyk swoich
ciemnych włosów za ucho. Wstałem niespiesznie, nieco zdziwiony jej nagłą
gwałtownością.
- Naturalnie, już czas na mnie - zgodziłem się i wyciągnąłem dłoń w jej
stronę. Uścisnęła ją pospiesznie i ruszyła w stronę drzwi, a ja tuż za nią.
- Domyślam się, że jej szef nie zezwolił jej na opowiadanie komukolwiek o
tym, co robi, a już w szczególności nie o tematach jej artykułów -
powiedziałem, patrząc, jak kiwasz głową w zamyśleniu.
- Ale czy to nie jest trochę bez sensu? - spytałaś, marszcząc swoje gładkie
czoło. - Czy jeśli rzeczywiście nie miała pozwolenia na udzielanie komukolwiek
informacji o swojej pracy, to czy wpuściłaby cię wtedy do środka?
- Nie mogła mnie nie wpuścić - odparłem z pewnością siebie.
- Oczywiście, że mogła. Myślisz, że miły uśmiech i czarująca osobowość
zawsze wszystko ci zapewnią? - powiedziałaś, nieco zirytowana. Zastanowiłem się
chwilę nad twoimi słowami.
- Wiesz... Do tej pory to zawsze skutkowało - stwierdziłem. - Dla przykładu...
patrz na siebie. Zrobiłabyś wszystko dla mojej osobowości, którą ewidentnie uważasz,
za czarującą - wytknąłem.
- Nieprawda!
- Właśnie, że prawda - powiedziałem. Świetnie się bawiłem. - Ale co
"nieprawda"? To, że nie zrobiłabyś dla mnie wszystkiego, czy to, że
nie uważasz mojej osobowości, za...
- I to i to!
- Ale przecież przed chwilą stwierdziłaś, że moja osobowość jest czarująca.
- Oburzyłem się malowniczo, obserwując, jak twoje zirytowanie znacznie wzrasta.
- Nic się nie zmieniłeś od czasu Hogwartu - stwierdziłaś.
- Nieprawda. Kaitlin twierdzi, że wyprzystojniałem - powiedziałem i
wyszczerzyłem się, wiedząc jak zareagujesz. Prychnęłaś i skrzyżowałaś ramiona
na piersi. - Nie ma racji? - spytałem. Wcale nie próbowałem cię sprowokować...
- Oczywiście, że ma! - warknęłaś, a ja nie mogłem nie wybuchnąć śmiechem.
- Kobiety... - mruknąłem pod nosem i podjąłem opowieść.
W przeciągu sekund ponownie staliśmy przy drzwiach frontowych. Kaitlin
zdążyła opanować emocje i teraz patrzyła na mnie ze spokojnym uśmiechem.
Musiałem przyznać, że pasował do jej twarzy dużo bardziej niż złość czy
zakłopotanie. Sprawiał, że wyglądała jeszcze młodziej i tak niewinnie.
- Mam nadzieję, że nie okazałam się beznadziejnym obiektem do wywiadu - powiedziała,
jakby przepraszająco.
- Ależ spisała się pani świetnie - zapewniłem ją. - Dziękuję za poświęcenie
mi chwili czasu - dodałem. Już miałem się odwrócić i opuścić jej mieszkanie,
gdy dotarło do mnie, o co tak naprawdę przez ten cały czas chciałem ją zapytać.
Zawahałem się, a ona na pewno to zobaczyła, bo po chwili spytała czy coś się
stało. Ponownie na nią spojrzałem.
- Tak...? - ponagliła mnie. Jeszcze moment biłem się z myślami, by w końcu
zadecydować, że muszę ją o to zapytać.
- Kto udzielił pani informacji o Syriuszu Blacku? - spytałem na wydechu i
mógłbym przysiąc, że dziewczyna trudem powstrzymała się od przewrócenia oczami.
- Panie Murrey... Gdyby uważnie czytał pan mój artykuł...
- Oj, czytałem go - powiedziałem niecierpliwie. - Chcę tylko wiedzieć, kto
panią poinformował o tym, co się stało i jakich dostarczył pani dowodów. I
proszę się nie wymigiwać utajnianiem swoich źródeł. - Ostatnie zdanie brzmiało
już bardziej jak warknięcie i przez chwilę żałowałem, że tak ostro się do niej
zwróciłem. Ale musiałem się dowiedzieć, kto wymyślił tę całą bajeczkę o mnie!
Bo to na pewno nie była ona. Na szczęście nie wyglądała na oburzoną, a raczej
na zaciekawioną.
- Skąd takie zainteresowanie Blackiem? - spytała, a ja prychnąłem.
- Żartuje sobie pani? Jest największym wydarzeniem od śmierci
Sama-Pani-Wie-Kogo! - Już mnie wcale nie obchodziło to, że wyraźnie sobie
pochlebiałem. Dobrze mi z takim rozmiarem ego, jaki posiadam.
- Racja, ale jego sprawa już dawno ucichła. Nie rozumiem po co... - Nie
dokończyła mówić. Przerwało jej donośne pukanie do drzwi. Oboje zdążyliśmy
zapomnieć, że nie powinno mnie tu już być. Kaitlin zaklęła pod nosem, a ja
ponownie zobaczyłem jej zdenerwowanie. Nie pomogło mi to jednak w zorientowaniu
się, że sekundę później celowała we mnie różdżką. - Petrificus Totalus -
szepnęła, zanim zdołałem ruszyć palcem. Chwilę później zostałem wepchnięty do
schowka na płaszcze.
Twój dźwięczny śmiech wypełnił całą bibliotekę. Siedziałem spokojnie, z
ramionami skrzyżowanymi na piersi i czekałem aż się uspokoisz. Zajęło ci to
dobre trzy minuty. Super. Wyśmiałaś mnie już? Lepiej ci?
- Pokonany przez dziewczynkę! - powiedziałaś, ocierając łzy rozbawienia z
policzków.
- Nie taką dziewczynkę. Już pełnoletnia była - odparłem nieco urażony. Nie
zrobiło to na tobie dużego wrażenia.
- I co było potem? - spytałaś pozornie spokojna, jednak nadal gotowa do
ponownego wybuchnięcia śmiechem. Miałem ogromną ochotę niczego więcej ci nie
powiedzieć. Milczałem chwilę, by dać ci to do zrozumienia i, dopiero gdy
okazałaś pierwsze oznaki zniecierpliwienia, w końcu się odezwałem.
- Jak wiesz, zaklęcie Petrificus Totalus nie działa jak zaklęcie
Oszałamiające. Nadal byłem w stanie słuchać, czuć i patrzeć, choć wiele nie
zobaczyłem cały czas niezdolny do ruchu.
- Tak, wiem - powiedziałaś szybko. Pewnie nie uszedł twojej uwadze mój
nagle protekcjonalny ton. - Do rzeczy.
- Coś ty ostatnio taka agresywna? - spytałem, udając smutek. - Zmieniłaś
się. - Ozdobiłem wypowiedź porządnym, melancholijnym westchnięciem.
Dziwne uczucie być uwięzionym w schowku na płaszcze. Pierwszy raz mi się to
zdarzyło w całym życiu. Serio. Próbowałem sobie uświadomić, jakim cudem do tego
dopuściłem, ale jednocześnie rejestrowałem wszystkie odgłosy dochodzące sprzed
drzwi frontowych. Kaitlin właśnie wpuściła kogoś do środka i po krótkim
przywitaniu zaprosiła go do salonu. Jedyne, co udało mi się usłyszeć ze strony
gościa to niedbałe powitanie. Mężczyzna, bo na pewno był to mężczyzna, miał
niski, nieprzyjemny głos. Od razu odniosłem wrażenie, że wcale nie przyszedł tu
z chęcią, a raczej z obowiązku. Chętnie posłuchałbym, o czym rozmawiają i
założę się, że wtedy dowiedziałbym się dużo więcej niż z tego żałosnego
"wywiadu", którego udzieliła mi dziewczyna. Niestety ostatnim, co
usłyszałem było trzaśnięcie drzwiami salonu.
Nie było mi wygodnie. Szczerze mówiąc było mi bardzo niewygodnie. Gdyby nie
to, że było to niemożliwe na pewno bym kichnął. Dziewczyna chyba nie lubi
odkurzać. Poza tym mogliby już zakończyć to swoje spotkanie. Z natury nie
jestem cierpliwy. Nie wiem ile czasu minęło, ale byłem pewny, że eliksir
wielosokowy już dawno zakończył swoje działanie. Swoją drogą... ciekawy jestem
reakcji dziewczyny gdy otworzy szafę i zobaczy w niej obiekt swojego artykułu,
który powinien przecież tkwić w Azkabanie.
Minuty mijały, aż w końcu przed drzwiami frontowymi ponownie usłyszałem
głosy. Liczyłem, że uda mi się wychwycić coś ciekawego.
- Oczekuję skończonej pracy na moim biurku jutro z samego rana - powiedział
mężczyzna tym swoim głosem pozbawionym jakichkolwiek emocji i... trzaśnięcie
drzwiami poświadczyło o jego zniknięciu. Widać nie był rozmowny. Nagle zdałem
sobie sprawę z tego, że Kaitlin może zareagować na moją prawdziwą osobę dość
gwałtownie. A co wtedy? Nie zdołałem obmyślić planu, bo otworzyła drzwi
komórki.
Nie wiedziałem, co robić. No co tu robić?! Nie mogłem kiwnąć palcem, na
Merlina! Dziewczyna stała przede mną, mrużąc oczy, jakby do końca nie wierzyła,
obrazowi przed sobą. Zrobiła krok do przodu, a ja wstrzymałbym oddech, gdybym
tylko mógł. Pociągnęła sznureczek zwisający z sufitu, który włączył światło. No
to po mnie...
Twoja śliczna twarzyczka rozświetlona była przez niecierpliwość i
rozbawienie. Niewiele trzeba, żeby cię zainteresować, ale też niewiele trzeba,
żeby cię zirytować. Milczałem chwilę, co zdołało skutecznie wywołać to drugie
uczucie.
- Robisz to specjalnie - powiedziałaś z pretensją.
- Nie przeczę - odparłem i przeciągnąłem się leniwie. - Może dokończymy
jutro, hm? - spytałem, zerkając na zegar wiszący nad drzwiami. Spojrzałaś na
mnie, jak na wariata i zaprzeczyłaś gwałtownym ruchem głowy. Nic nie
powiedziałaś, bo do środka właśnie wpadł twój opiekun. Omiótł pomieszczenie
spojrzeniem i podszedł do ciebie, rzucając mi ponure spojrzenie. Powstrzymałem
odruch przewrócenia oczami i utkwiłem wzrok w suficie, jakby było na nim coś ciekawego.
No i w sumie to było. Chociaż ja osobiście nie widziałem sensu w malowaniu
obrazów na sklepieniu. Komu by się chciało? Ale nie dziwiłem się już. Byłem
świadom tego, że cała ta średniowieczna posiadłość aż kipiała od zbędnych
ozdób. Usilnie starałem się nie słuchać, co ci szeptał na ucho, zamiast tego
licząc czerwone kwiatki na obrazach.
- Syriuszu...? - usłyszałem w końcu twój niepewny głos.
- Trzydzieści sześć - odparłem z uśmiechem. - Co? - spytałem szybko,
odrywając wzrok od sufitu.
- Przeproszę cię na chwilę - powiedziałaś, wstając. Złapałaś go za rękaw i
pociągnęłaś za sobą do wyjścia. Westchnąłem i ponownie wbiłem wzrok w sufit,
decydując się policzyć żółte kwiatki.
Skrzyżowała ramiona na piersi, przyglądając mi się krytycznie.
- Jesteś metamorfomagiem - zarzuciła mi. Miałem wielką ochotę się roześmiać
na jej oskarżenie. Jednak jej twarz szybko się zmieniła, a ja znowu poczułem
zdenerwowanie. Zrobiła kolejny krok w moim kierunku, przekrzywiając głowę na
bok i marszcząc czoło. - Wyglądasz jak... jak... - zacięła się na chwilę i
oderwała wzrok od mojej twarzy. Szepnęła pod nosem jakieś zaklęcie, a po
mrowieniu w całym ciele zrozumiałem, że próbowała na wszelki wypadek sprawdzić
czy moja zmiana wyglądu nie była magiczna. Oczywiście nic się nie zmieniło,
więc zrozumiała, że to moja prawdziwa postać. Kolejne machnięcie różdżki i
zawartość moich kieszeni znalazła się w jej rękach. Nie było tego wiele:
różdżka, zwitek pergaminu, na którym zapisane miałem jej dane i fiolka. Na tym
ostatnim przedmiocie skupiła się Kaitlin. Wcale się nie dziwię. Usunęła
zatyczkę i ostrożnie powąchała już opróżniony flakonik. Skrzywiła się i
spojrzała na mnie nieco ostrożniej. Na pewno poznała specyficzny odór eliksiru
wielosokowego.
Nie wracałaś dość spory kawałek czasu i nie miałem już czego liczyć na
suficie. Z niecierpliwieniem spoglądałem na drzwi, ale nadal się w nich nie
pojawiałaś. Dobra. Przesadziłaś. Wstałem i zdecydowanym krokiem przemierzyłem
bibliotekę, by w końcu ją opuścić. Za drzwiami nie znalazłem ciebie, a Johna.
Stał, opierając się plecami o ścianę, z ramionami skrzyżowanymi na piersi.
- Koniec spotkania na dziś - powiedział, nie patrząc w moją stronę.
- Ach tak? - zacząłem, chcąc spytać, gdzie jesteś, ale nie dał mi tej
szansy.
- Powinieneś już iść. I radziłbym ci nie odwiedzać jej tak często i
opowiadać tych historyjek.
- To zabrzmiało jak groźba.
- Miało tak zabrzmieć, a teraz żegnam.
Pyzaty Syriusz w blond loczkach… Nie, nie dociera to do mnie haha. Ciekawa jestem czy z tym magazynem ‘Złamanym Piórem’ i swoją nową tożsamością improwizował w biegu czy wcześniej się przygotowal, ale stawiam, ze to pierwsze.
ReplyDelete„Myślisz, że miły uśmiech i czarująca osobowość zawsze wszystko ci zapewnią” zawsze na to liczyłam przy wystawianiu ocen na semestr…
Mała Vivi droczy się z Blackiem. Urocza wymiana zdań.
Biorąc pod uwagę wszystkie dziwne miejsca, w których Łapa bywał, naprawdę nie znalazło się miejsca na schowek na płaszcze? A w ogóle schowek na płaszcze to nie przypadkiem szafa…? Albo jeśli nie, to czym się różni jedno od drugiego. Wgłębiam się chyba za bardzo w nieistotne szczegóły teraz, sory… :)
„Jesteś metamorfomagiem” – nie takiej reakcji ze strony Kaitlin się spodziewałam, myślałam, że zacznie wrzeszczeć/uciekać/walić zaklęciami jak poparzona/cokolwiek równie dramatycznego.
John jest niemiły, to niedopowiedzenie. A może zazdrosny?
Takie oto mam wrażenia po przeczytaniu tego rozdziału. :)
Pozdrawiam