26 September 2012

III - Nowe zadania


I co z tego, że cały kraj przekonany był o moim uwięzieniu? Po co miałbym się tym przejmować? O ile dobrze wiem, to ja tu byłem górą. Ministerstwo Magii kopało pod sobą doły, a to było mi na rękę. Mogłem przecież zrobić im na złość i pokazać się publicznie. Wzbudziłbym panikę, a Ministerstwo musiałoby się tłumaczyć z mojej domniemanej ucieczki z Azkabanu. Ale mogłem też się nie pokazywać, działać w ukryciu, wiedząc, że aurorzy nie będę mnie już szukać, przekonani o moim pobycie w więzieniu (no przynajmniej ci niewtajemniczeni). Ta druga opcja bardziej mi pasowała. Wiedziałem, że to oznaczało, że nadal nie będę mógł skontaktować się z żadnym z moich przyjaciół, ale byłem na to gotowy.
Teraz jedyne, co chodziło mi po głowie to imię mojego małego chrześniaka... Gdzie go ulokowali? Raczej nie w domu dziecka. Może Remus go przygarnął? Nie... on zawsze bał się odpowiedzialności przez ten swój futerkowy problem. Zamyśliłem się, próbując sobie przypomnieć, kto jeszcze miałby prawo do zajęcia się Harrym. Wiedziałem, że ze strony Jamesa nie został już nikt. Może więc ktoś z rodziny Lily? Przez moje myśli przelatywały skrawki tych nielicznych rozmów, gdzie Ruda wspominała o swojej rodzinie. I to jedno imię, zawsze wypowiadane z takim smutkiem. Petunia.

- Co się stało? - spytałem ostrożnie, a ty przewróciłaś oczami.
- Nie interesuj się, Black - warknęłaś i tym razem to ja przewróciłem oczami. Jesteś beznadziejna w ukrywaniu emocji, wiesz o tym?
- Za późno... - Miałem ochotę również zwrócić się do ciebie po nazwisku, ale pewnie wyszłoby to idiotycznie biorąc pod uwagę to, jak długie je masz. Westchnęłaś ciężko, co powstrzymało mnie od kolejnych pytań. Czyżby było aż tak źle...?
- Wpadniesz jutro? - spytałaś z wyraźną nadzieją w głosie. Pokręciłem głową.
- Przecież wiesz, że nie mogę - powiedziałem najłagodniej, jak potrafiłem.
- Wiem. W takim razie to ja przyjdę - powiedziałaś, patrząc mi prosto w oczy.
- Ty też nie możesz - odparłem nieco ostrzejszym tonem. Jeszcze tego mi brakowało... Żeby On przyszedł cię tu szukać.

Od tygodnia nie ruszałem się z domu. Gdyby nie ten artykuł w Proroku pewnie już dawno byłbym na innym kontynencie. Powiem szczerze, że nudził mnie taki przebieg wydarzeń. Ze Stworkiem nadal miałem rozejm, więc zgodził się mi pomóc. Tylko, że jego pomoc opierała się na czymś, na co ja nie mogłem sobie pozwolić - na szukaniu informacji wśród ludzi. Byłem więc skazany na samotne wycieczki po pokojach mego domu. I to mnie irytowało. Nienawidzę bezczynności.
Jednego dnia, gdy monotonia płynących wolno dni totalnie mnie już dobiła, pozwoliłem sobie na włamanie do pokoju mojego brata. Ostatni raz byłem tu dobre kilka lat temu, ale mimo tego mało się zmieniło. Porządek i schludność na pograniczach pedantyzmu, jeśli nie liczyć niewielkiej warstwy kurzu. Dziwne... myślałem, że skrzat sprząta tu regularnie. W końcu Regulus był jego idolem.
Nie przyglądając się niczemu szczególnemu, podszedłem do biurka. Co za idiotyczny pomysł, by zamykać szuflady zaklęciami. Mógł się bardziej postarać, jeśli chciał kogoś zatrzymać przed włamaniem się. Nie żeby było tu coś interesującego, ale już dla samej zasady musiałem zobaczyć, co mój brat chciał ukryć. Najpierw rzuciłem tylko okiem na jakieś chaotycznie wyglądające notatki, a już po chwili siedziałem na porządnie zaścielonym łóżku, z zapartym tchem wczytując się w wąskie, zadbane pismo Regulusa. I tak zastał mnie Stworek. Pewnie nie mało zdziwiony moją obecnością w tym konkretnym pokoju.
- I jak? Dowiedziałeś się czegoś? - spytałem, nie odrywając wzroku od tekstu. Zadawałem mu to pytanie codziennie od tygodnia, więc przyzwyczaiłem się do negatywnych odpowiedzi.
- Tak. Stworek wie już wszystko - powiedział, a ja dopiero teraz na niego spojrzałem. Mogło mi się tylko wydawać... ale myślę, że patrzył na mnie ze złością. Bo dobrałem się do prywatnych rzeczy mojego martwego brata?
- Świetnie - odparłem zdawkowym tonem. Nie lubiłem go komplementować, bo jego zadowolona mina zawsze mnie wkurzała. Zgarnąłem wszystkie notatki, z którymi zdążyłem się zapoznać i całą nieznaną jeszcze resztę. Wstałem i wyszedłem z pokoju ze Stworkiem depczącym mi po piętach. Odesłałem zaklęciem zapisane kartki do mojego pokoju i skierowałem się do salonu. - Mów - zażądałem, sadowiąc się w fotelu. Skrzat skinął niechętnie głową i... jedyne, co powiedział to dokładny adres. Razem z kodem pocztowym. Opanowałem chęć do zapytania go jak zdobył te informacje; pewnie nie chciałem wiedzieć.
Niczego więcej nie potrzebowałem. Zwyczajnie wstałem i od razu skierowałem się ku wyjściu. Przy drzwiach zawahałem się na moment i odwróciłem, upewniając się, że skrzat poszedł za mną. - Dziękuję - powiedziałem, odwróciłem się na pięcie i zniknąłem za drzwiami, by nie mógł zobaczyć, jakie emocje mną targały.

Okolica była... ładna, przyjemna, czysta. Musiałem to przyznać. Cholera, a miałem nadzieję na coś nie do zniesienia, żebym miał dobry powód, żeby... Potrząsnąłem głową i rozejrzałem się dokładniej. Rzędy podobnych do siebie domków stały wzdłuż chodnika; przed każdym podobny, porządnie przystrzyżony trawnik i podobny, lśniący samochód.
Przyjrzałem się uważnie numerom budynków, szukając tego jednego... I był tam, po drugiej stronie ulicy. Gdy tak stałem, niezdecydowany, co zrobić dalej, na podjazd przed tym konkretnym domem podjechał samochód. Ze środka wysiadł otyły, wąsaty mężczyzna. Chwilę później drzwi frontowe otworzyły się i na zewnątrz wyszła kobieta, by przywitać męża. Serce zabiło mi mocniej, gdy w jej ramionach zobaczyłem dziecko. Owinięte w kocyk tak, że nie mogłem go zobaczyć.
- No przesuń się... - mruknąłem gorączkowym szeptem, gdy grubas całkowicie zasłonił mi widok. Ale wtedy zobaczyłem coś jeszcze... Tę miłość, z jaką oboje dorosłych patrzyło na tobołek w rękach kobiety. Czy te kilka dni naprawdę wystarczyło, by tak pokochać nie swoje dziecko? Ale przecież o to mi chodziło, prawda? Chciałem jego szczęścia. Tylko na tym mi jeszcze zależało. Uśmiechnąłem się, tylko do niego i odwróciłem się, zanim Petunia i jej mąż zdążyliby zauważyć, że się im przyglądam.
Celowo nie aportowałem się na Grimmauld Place. Postanowiłem zrobić sobie spacer pod postacią psa. Nie padało, nikt nie zwracał na mnie uwagi i byłem przynajmniej dwie godziny drogi od domu. Czyli warunki sprzyjały mi w przemyśleniu sprawy. Pytanie, którego wolałem unikać w ciągu ostatnich dni, wciąż brzmiało: co dalej? Teraz, kiedy miałem pewność, że Harry ma się dobrze i nie potrzebuje mojej opieki, mogłem w całości poświęcić się... czemu? Moje priorytety ostatnio straciły na wartości, szczególnie po sukcesie w zamordowaniu Petera.
Miałem się już poddać i zacząć planować jakąś bezsensowną podróż dookoła świata, gdy przypomniałem sobie, co znalazłem dziś w pokoju brata. Jednak się myliłem; było coś, na czym powinienem się teraz skupić. W Hogwarcie często słyszałem od uczniów, że jestem egoistą, ale nigdy nie poświęcałem temu większej uwagi, bo i po co? Przecież nim nie jestem. I udowodnię im to.
Dreptałem grzecznie po obrzeżach Londynu, czasem merdając ogonem dla uciechy młodszej publiczności. Pogoda, mimo tego, że przyjemna, nie oddawała mojego nastroju. Już wołałbym deszcz. Do domu dotarłem w momencie, gdy ostatnie promienie słońca niknęły za horyzontem. Stworek powitał mnie w jadalni kolacją na stole.
- Mój pan wrócił sam - powiedział, choć chyba miało to brzmieć, jak pytanie. Patrzył na mnie dziwnie, jakby się spodziewał, że spod kurtki wyciągnę mojego chrześniaka.
- Czegoś ty się spodziewał? Że pójdę tam i zabiorę im Harry'ego? - spytałem, wgryzając się w przygotowane kanapki.
- A to nie było planem? - Nadal mi się przyglądał, a ja przekląłem w myślach. Ten skrzat ostatnio okazywał zbyt dużą znajomość mojej osoby. Bo taki pierwotnie miałem plan: porwać swojego chrześniaka z rąk swych okrutnych, psychopatycznych krewnych. Warunek był jeden - ci krewni musieli się najpierw takowymi okazać. Na nieszczęście Dursleyowie byli nudnie idealni.
- Plan się zmienił - powiedziałem w końcu i porwałem w dłonie kilka kanapek, po czym wstałem i ruszyłem do swojego pokoju. - Nie przeszkadzać! - rzuciłem na odchodne.

Zapukałem. Nie wszedłem od razu. Nie wskoczyłem przez okno, ani nie aportowałem się w środku, tylko zapukałem. Powinien to docenić prawda? Ale gdzie tam! Co mnie powitało? Oschłe "ach, to ty, Black". Ale jest jeden plus - wpuścił mnie do środka. I nawet wskazał na schody, mówiąc "czeka na ciebie w bibliotece". Zaczynałem się martwić, czy to jakiś podstęp...
Posłałem mu ostatnie podejrzliwe spojrzenie i szybkim krokiem skierowałem się na schody. Nie mogłem się jednak oprzeć i zerknąłem za siebie; nadal tam stał, patrząc na mnie z ponurą miną. Ha! Czyżbyś w końcu się mu postawiła? Już w znacznie lepszym humorze pokonałem ostatnie schodki i szerokim korytarzem ruszyłem w stronę biblioteki, gdzie podobno siedziałaś.
Jak zwykle, nie mogłem się oprzeć, by po drodze nie zerkać na obrazy wiszące na wszystkich ścianach. Do czerwonego, wszechobecnego dywanu już się przyzwyczaiłem, chociaż nadal nie potrafiłem zrozumieć, jak ta stara, droga wykładzina po tylu latach nadal jest tak miękka, że ma się wrażenie, jakby stopy się w niej zapadały. Pewnie magia. Muszę cię kiedyś o to zapytać...
Pchnąłem ciężkie, dwuskrzydłowe drzwi, prowadzące do biblioteki, na chwilę zatrzymując się w wejściu i rozglądając wokół. Obszerne, dobrze oświetlone pomieszczenie, zapełnione książkami na regałach od podłogi do sufitu, a po środku przytulny kącik - stolik i trzy fotele. Ale ciebie tam nie było...

Nie wiem, która była godzina, ale było wystarczająco późno, by moje oczy zaczęły domagać się snu. Czułem piasek pod powiekami, ale mimo tego nie przestałem czytać. Byłem zbyt skupiony, by teraz przerwać. Przewróciłem następną stronę notatek i zamarłem, wpatrując się w pustą stronę. Koniec? Ponownie spojrzałem na trzymaną kartkę, z obu stron się jej przyglądając. Mój wzrok ciągle z rozczarowaniem trafiał na niezmiennie pustą, ostatnią stronę. Z westchnięciem odłożyłem notatki na biurko i opadłem na łóżko, w końcu z ulgą zamykając oczy.
I co teraz? Nie zdążyłem tego przemyśleć, bo zasnąłem. A obudził mnie Stworek, tym samym narażając się na moje poranne poirytowanie. Czy dla skrzatów naprawdę konieczne jest wstawanie o świcie?
- Wynoś się - mruknąłem, stłumionym przez kołdrę głosem. Ku mojemu rozczarowaniu Stworek wcale nie posłuchał. Co więcej, ściągnął posłanie z mojej twarzy i zaczął mi czymś machać przed nosem. Wspaniałomyślnie otworzyłem jedno oko, tylko po to, by zobaczyć, że pokazuje mi nowe wydanie Proroka. - Spadaj - spróbowałem ponownie.
- Mój pan chce to przeczytać - zaczął mi wmawiać. Bezczelny.
- Dobra, później - powiedziałem dla świętego spokoju.
- A na śniadanie jest jajecznica - dodał, a ja w końcu zidentyfikowałem ten przyjemny zapach. Kurde, skrzat wie, jak mnie wyciągnąć z łóżka.

- Przyszedłeś! - Usłyszałem twój głos, gdzieś z prawej, więc tam się zwróciłem. Wpychałaś jakąś książkę na jedną z górnych półek, stojąc na małej drabince.
- Przyszedłem - potwierdziłem i ruszyłem w kierunku foteli; usiadłem w moim ulubionym i czekałem, aż do mnie dołączysz. Nie doczekałem się tego, bo wybrałaś akurat ten moment, żeby poszukać sobie nowej lektury. - Twój ochroniarz chyba w kiepskim humorze dziś jest - powiedziałem i uśmiechnąłem się pod nosem, słysząc twoje prychnięcie na dźwięk słowa "ochroniarz". - Coś ty mu zrobiła, hm?
- Nic - odparłaś niewinnie i zeskoczyłaś z drabinki. Uważaj, bo ci uwierzę.
- Jasne. - Skrzyżowałem ręce na piersi, patrząc, jak sadowisz się w fotelu naprzeciw. - To po co chciałaś, żebym przyszedł? - spytałem. Czułem się urażony, że potrzebowałaś aż czterech dni, żeby znowu za mną zatęsknić.
- Och, chciałam... się z tobą zobaczyć, oczywiście - uśmiechnęłaś się ślicznie. Przecież wiesz, że to na mnie nie działa. I nie wierzę w twoją bezinteresowność.
- Aha. Czyli upiekłaś ciasto i poczęstujesz mnie herbatą? - spytałem.
- Przecież wiesz, że nie umiem piec ciast. - Naburmuszyłaś się. No tak, w twoim wypadku to rzeczywiście problematyczne, biorąc pod uwagę fakt, że kochasz czekoladę i wszystko, co z nią związane. - Poza tym, chciałam zapytać o tę dziennikarkę z Proroka Codziennego... - Oho! Zaczyna się...
- Co chcesz wiedzieć? - westchnąłem teatralnie, choć tak naprawdę lubiłem ci o tym wszystkim opowiadać. Jakoś tak robiło mi się lżej na sercu, wiedząc, że już nie muszę sobie z tym radzić sam.
- Opowiedz mi jak ją poznałeś.

Kolejne artykuły w Proroku Codziennym były coraz ciekawsze i coraz mniej prawdopodobne. We wtorek ostatnio popularna Kaitlin O'Connell napisała obszerny tekst dotyczący Azkabanu i jego niezawodności, do tego dołączając listę groźnie wyglądających nazwisk osób, które w ciągu kilku dni zajęły kolejne cele w owym więzieniu. Po upadku Voldemorta, Śmierciożercy garściami wpadali do rąk aurorów, a niektórzy nawet sami oddawali się w ich „kompetentne” ręce.
Przeciętny czytelnik gazet ujrzałby artykuły opisujące walkę Ministerstwa ze Śmierciożercami. Nieco bardziej spostrzegawczy czytelnik dojrzałby pewną prawidłowość: pisanie w samych superlatywach na temat niepokonanych aurorów. Czytelnik z większym ilorazem inteligencji, a zarazem taki, który patrzy na prasę z przymrużeniem oka, w końcu stwierdziłby, że od początku panowania Voldemorta, społeczeństwo wcale nie powinno było żyć w strachu - biorąc pod uwagę to, z jaką łatwością rząd sobie radzi z czarnoksiężnikami. Byłem poirytowany. Dlaczego, do jasnej cholery, Ministerstwu tak zależało na wiecznym okłamywaniu świata czarodziejów? Nie byłem w stanie uwierzyć, że wielu z naszego rodzaju daje się nabrać na te bajeczki o bezpiecznym świecie. Prorok malował czarodziejom Wielkiej Brytanii obraz opanowany przez wszystkie weselsze kolory tęczy, na którym centaury są tolerancyjne, gobliny szczodre, a jednorożce towarzyskie. Boki zrywać.

Żeby przypadkiem się nie nudzić, postawiłem sobie nowe zadanie: dowiedzieć się, o co tu chodzi. Stworek musiał być regularnie dowartościowywany, więc też dałem mu "misję" do wykonania (żeby się czuł potrzebny). Nie bardzo rozumiałem jego entuzjazm za każdym razem, gdy kazałem mu coś robić, a już szczególnie wtedy, gdy zadanie było wyjątkowo trudne. To jakiś masochista chyba...
Wszystko było zaplanowane. Skrzat miał się dowiedzieć, jak dotrzeć do dziennikarki, a ja wziąłem na siebie mozolne i niezwykle wykańczające psychicznie zadanie dogłębnego czytania wszystkich kolejnych wydań Proroka. Ku mojemu głębokiemu rozczarowaniu Stworek dość sprawnie wywiązał się z zadania. Do tego stwierdził, że wszystko to będzie dziecinną igraszką. I gdzie tu zabawa?
- Ona ma osiemnaście lat. Dopiero co skończyła Hogwart - oznajmił mi Stworek, stawiając talerz z zupą pomidorową na stole, pomiędzy stosami gazet.
- Aha - wyraziłem swój entuzjazm, większość uwagi poświęcając wspaniałemu zapachowi zupy. - No i?
- Wygląda na to, że mój pan będzie ją mógł łatwo podejść... - mówił, starając się skupić na sobie moją uwagę. Na próżno. Pomidorowa to moja ulubiona.

Westchnęłaś z rozbawieniem, a ja spojrzałem na ciebie z oburzeniem.
- Co znowu? - spytałem, już spodziewając się twojej odpowiedzi.
- Nic, nic - zapewniłaś mnie, uśmiechając się niewinnie. A to niespodzianka. Dobra. Udawaj niewiniątko. Dobra. Nabijaj się ze mnie. Zemszczę się. Kiedyś.

Stała tam sobie, przed mugolską kawiarnią, w dłoniach trzymając papierowy kubek z kawą. Serio miała osiemnaście lat? Wyglądała na mniej. Takie to to drobne... Nie widziałem nigdzie różdżki, za to pod pachą miała gazetę. I przyszedł czas na bliższe zbadanie sytuacji. Byłem w postaci psa, więc niemądrym było wpatrywanie się ciągle w jedną osobę. Merdając wesoło ogonem, podbiegłem do dziewczyny i trąciłem nosem jej kolano. Spojrzała na mnie nieco speszona, po czym rozejrzała się wokół, jakby szukając mojego właściciela. Jakie to typowe... Postanowiłem obślinić jej dżinsy. O, nawet się nie zirytowała. Denerwujący ma chichot, swoją drogą. I nie lubię, jak mnie ludzie drapią za uchem. No i co dalej? Będzie tu tak stała, rozkoszując się smakiem kawy i głaszcząc przypadkowego psa? Dziwaczka.
Znudziła mnie po dwóch minutach. Nadepnąłem na jej biały but i odbiegłem, postanawiając skorzystać z drugiej opcji Stworka. Rekonesans w miejscu publicznym - jako pies - nie na wiele się zdał, więc spróbuję bardziej oficjalnie - jako człowiek. Skrzat już pewnie zdobył nieco eliksiru wielosokowego.

- Jesteś zirytowana. Widzę to. No, wyduś to z siebie, co ci nie pasuje?
- Nie powiedziałeś, jak wygląda - wytknęłaś mi z pretensją w głosie. A czy to ważne? Przewróciłem oczami.
- Oj, no... okulary nosi, wystarczy? - Twoje spojrzenie sugerowało, że jednak nie wystarczy. - Co chcesz wiedzieć? Nie obchodzą mnie szczegóły, tylko całokształt. Jestem facetem - przypomniałem ci dobitnie.
- Czego się nie da nie zauważyć - stwierdziłaś, a ja postanowiłem to uznać za komplement. - Brunetka, szatynka, blondynka, ruda?
- Yyy... no ciemne włosy ma. - Już dokładniej się nie da, serio, nie wiem czego ty ode mnie oczekujesz. - I okulary nosi.
- Powtarzasz się. Co jeszcze? - spytałaś niecierpliwie, a ja zmrużyłem oczy, przyglądając ci się uważnie.
- Aż tak ci na tym zależy? Czemu? Chcesz ją porównać do siebie tylko po to, żeby stwierdzić, że i tak jesteś od niej sto razy ładniejsza? - spytałem i z satysfakcją zauważyłem na twoich policzkach lekki rumieniec.

Stworek znowu spisał się znakomicie, czego mogłem się spodziewać. Gdy wróciłem, miał dla mnie buteleczkę eliksiru wielosokowego i trochę włosów jakiegoś przypadkowego mugola. Ekstra.
- Wraca do domu równo o piątej i to jest jedyna pora, kiedy mój pan będzie mógł z nią porozmawiać. Pół godziny później zawsze odwiedza ją współpracownik z wydawnictwa Proroka i razem omawiają kolejne artykuły przez przynajmniej godzinę. Mój pan nie chce tam być o tej porze, bo ten czarodziej to wstrętny gość.
- Rozumiem... Jeśli się dowie, że ktoś węszy wokół jego materiałów, to na pewno się wkurzy, nie? - Skrzat skinął głową, a ja nieco się zasępiłem. Miałem tylko pół godziny na dowiedzenie się o wszystkim.

Zamilkłem na moment, wspominając pierwszą rozmowę z dziennikarką i to, co działo się później. Uśmiechnąłem się do siebie, co, oczywiście, nie uszło twojej uwadze.
- Miłe wspomnienia? - spytałaś, uśmiechając się jadowicie.
- Nie tyle miłe, jak niezapomniane - odparłem, unosząc brwi. - Zazdrosna? - Tym razem, to ja uśmiechałem się w ten twój sposób. Prychnęłaś i odwróciłaś wzrok, krzyżując ramiona na piersi.
- O kogo? O ciebie? Chciałbyś... - Zarumieniłaś się, a ja zaśmiałem się pod nosem.
- Nadal chcesz wiedzieć, co działo się dalej? - spytałem, wychylając się z fotela w twoją stronę.
- Oczywiście! - odpowiedziałaś od razu, pewnie po to, żeby utrzymać mnie w przekonaniu, że bardziej obchodzi cię Kaitlin niż ja. Nie dam się nabrać.

2 comments:

  1. Ale mogłem też się nie pokazywać, działać w ukryciu, wiedząc, że aurorzy nie będę mnie już szukać - będą

    Miałem ochotę również zwrócić się do ciebie po nazwisku, ale pewnie wyszłoby to idiotycznie biorąc pod uwagę to, jak długie je masz. - Nie dość, że długie, to jeszcze francuskie (chyba, że coś zmyślam, a to niewykluczone...)

    Syriusz dziękujący Stworkowi? No nie, tego jeszcze nie grali (w pozytywnym znaczeniu oczywiście).

    Celowo nie aportowałem się na Grimmauld Place. Postanowiłem zrobić sobie spacer pod postacią psa. Szczerze mówiąc, teraz zaczęłam się zastanawiać czysto hipotetycznie, czy można się teleportować pod postacią animaga? Mam dylemat... Najgorsze jest to, że Syriusz myślał, że Harry ma się dobrze, a tymczasem to był Dudley w rękach Petunii, prawda? Eh :(

    Tera zastanawiam się, czy John ma coś wspólnego z magicznym światem. W sensie intrygują mnie obie te postaci: John i Vivienne (chyba, że to nie Vivienne, nie wiem, bo sprawdzałam niedokładnie...), bo w sumie nie wiele o nich było, ale tak tylko opisuje wrażenia czytelnicze... No i kim jest John dla Vivienne... "Ochroniarz" czy opiekun, czy może rodzina... Te drobne niedopowiedzenia podsycają ciekawość.
    O, wiem co! Podoba mi się to, że u Ciebie, mimo, że Stworek jest niezbyt przyjazny względem Syriusza, to jednak zna go i jego zachowania całkiem dobrze. Wiedział, że Syriusz chce przejąć Harry'ego od Dursleyów, no i ta jajecznica potem... Nie tak sobie wyobrażałam ich relację, czytając HP, ale Twoje podejście bardzo mi odpowiada.

    Prorok malował czarodziejom Wielkiej Brytanii obraz opanowany przez wszystkie weselsze kolory tęczy, na którym centaury są tolerancyjne, gobliny szczodre, a jednorożce towarzyskie. Boki zrywać. - Hahah, wymiękam <3

    Stworek musiał być regularnie dowartościowywany (...) masochista. -wymiękam x 2

    mówił, starając się skupić na sobie moją uwagę. Na próżno. Pomidorowa to moja ulubiona. - wymiękam x 3

    Świetna narracja Syriusza, taka lekka i zabawna. Niewymuszony humor i od czasu, do czasu delikatnie ironiczne komentarze odautorskie. Lubię to.

    Stworek znowu spisał się znakomicie, czego mogłem się spodziewać. Gdy wróciłem, miał dla mnie buteleczkę eliksiru wielosokowego i trochę włosów jakiegoś przypadkowego mugola. Ekstra. - Wykorzystałam ten motyw też w moim ff, w sensie mugol + eliksir wielosokowy. I tak w sumie od jakiegoś czasu się zastanawiam, czy z mugolskich włosów i eliksiru zaszłaby reakcja w ogóle? Na dobrą sprawę mugole nie mają magicznych właściwości, więc hm... Tak tylko głośno myślę, skoro już mamy podobne motywy, to wydaje mi się, że też musiało Ci to zaświtać w głowie :D

    MATKO JAK JA SIĘ ROZPISAŁAM... Widzisz, jak ktoś umie ładnie pisać (tak, to Ty), to komentarze same się rozrastają do takich rozmiarów.
    >
    Pozdrawiam!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Witam ponownie ^^
      Masz rację, nazwisko Vivi jest jak najbardziej francuskie, warto o tym wspomnieć ;)
      Jeśli chodzi o relacje Syriusz-Stworek to w moim opowiadaniu są one bardzo mało kanoniczne, jak się pewnie wkrótce przekonasz (sporo ich stosunki ociepliłam). Nie wszystkim moim czytelnikom to pasowało, ale prawda jest taka, że sytuacje związane z tą parą sprawiają mi naprawdę niesamowita frajdę w pisaniu xD
      Dobrze się domyśliłaś, że to Dudley był na rękach Petunii ;) A o Vivi i Johnie jeszcze się trochę dowiesz w kolejnych częściach.
      Jeśli chodzi o aportację pod postacią animaga, muszę przyznać, że nawet się tym nie zastanawiałam. Tak samo do głowy mi prawdę mówiąc nie przyszedł Twój argument dotyczący eliksiru wielosokowego. Sama się teraz dziwię, czemu na to nie wpadłam, ale masz jak najbardziej rację. Tylko się tak teraz zastanawiam... czy włosy same w sobie mają jakieś funkcje magiczne? Hmm... dobry temat do debaty xD
      Heh, strasznie mi miło, że narracja przypadła Ci do gustu i udało mi się Cię nieco rozbawić ^^
      Dziękuję serdecznie za tak rozległe komentarze ;) Naprawdę wspaniale czytać coś takiego od nowej czytelniczki <3
      Pozdrawiam również!

      Delete