24 September 2012

II - Zero skruchy


Nie mogłem uwierzyć w to, jakim ignorantem stał się Peter w ciągu tego czasu spędzonego pod skrzydłami największego czarnoksiężnika naszych czasów. Nadal nie mogę wyjść z szoku po tym, jak zobaczyłem go tak beztroskiego, gdy wychodził na spacer po okolicy. Jedynie dłoń schowana głęboko w kieszeni sugerowała, że jednak nie zgłupiał do reszty.
Ruszyłem za nim i już po chwili znalazłem się zaledwie kilka kroków za jego plecami. Nie zamierzałem się chować. Chciałem, żeby mnie zauważył. Chciałem, żeby się odwrócił i spojrzał mi w twarz, na której chciałem zobaczyć jakiekolwiek uczucia. CHCIAŁEM, żeby to on mnie zaatakował. Dlaczego? Po to, żebym miał dobrą wymówkę by go zabić. Tylko czemu potrzebowałem wymówki...?
Wahałem się. W końcu mały, niezdarny Peter zawsze był jednym z moich przyjaciół. Dlaczego w tak decydującym momencie musiały ogarniać mnie skrupuły?! Na całe szczęście parę sekund później już nie musiałem mieć wątpliwości. Zauważył mnie, od niechcenia zerkając za siebie, a w jego oczach zobaczyłem prawdę. I zero skruchy.

Oj, Peter... Pomimo tylu lat w Hogwarcie i poza nim, które spędziłeś wśród nas - Huncwotów - nadal niczego się nie nauczyłeś? Widocznie nie... Nadal jesteś bardziej przewidywalny niż dwulatek i zdecydowanie brakuje ci tego instynktu samozachowawczego. Co skłoniło cię do ukrywania się wśród mugoli? Do tego w miejscowości, o której wszyscy, którzy cię znają, wiedzieli. Ile razy powtarzałeś nam, że to tu spędzałeś swoje wakacje jako dziecko?
Doprawdy, Peter... Gdyby nie to, że Bella i reszta tej Śmierciożerczej paczki była zajęta szukaniem swego (mam nadzieję naprawdę martwego) pana, na pewno już byś nie żył. Ale to nic straconego! Nie martw się, jestem tu po to, by ci to w końcu zapewnić.

Wiedział, co tu robię. Wiedział, co zaraz nastąpi. Zręcznym ruchem (a przynajmniej tak mu się pewnie wydawało) wyciągnął zza pazuchy różdżkę. Ręce tak mu się trzęsły, że zaczynałem wątpić, czy zdoła chociaż dobrze wycelować.
- S-Syriusz... - wyjąkał tylko. Czyżbym go zaskoczył?
- P-Peter... - powiedziałem tym samym tonem, wyraźnie go przedrzeźniając. Dobrze się bawiłem, widząc jego szok i przerażenie na twarzy. I zero skruchy.
- Przyjacielu... - zaczął, wyraźnie starając się wyglądać na mniej spiętego, a ja wzdrygnąłem się na dźwięk tego słowa. Posłałem mu mordercze spojrzenie, do którego później tak bardzo przywykłem.
- Kogo nazywasz przyjacielem? Osobę, której wbijesz sztylet w plecy, gdy ktoś inny obieca ci coś więcej niż nic nie warte zaufanie i wierność? - spytałem teraz już z wyraźną wściekłością w oczach. Nie odpowiedział, ale widziałem jego rozbiegany, rozpaczliwy wzrok, zapewne szukający jakiejś drogi ucieczki. Ale takiej przecież nie było. Nie miałem zamiaru odpuścić. Ulica, na której staliśmy, nie należała do ruchliwych. Ot, zwykła droga, otoczona jednorodzinnymi domkami. W zasięgu wzroku widać było kilku mugoli. Świadkowie. Niedobrze. Nagle coś w jego postawie się zmieniło. Nadal trząsł się z przerażenia, jednak wyraźnie zauważyłem w nim wzrost pewności siebie, co mnie zaskoczyło.
- Nie żyją! - krzyknął, a ja byłem na tyle zbity z tropu, że cofnąłem się o krok. - Lily... i James...! - Mój szok zmienił się w złość.
- Jak śmiesz wymawiać ich imiona, ty... - Nie dano mi jednak skończyć, a szkoda, bo miałem na końcu języka dość pokaźny epitet.
- Jak mogłeś, Syriuszu?! - krzyknął, a ja zamarłem. Czy on sobie żarty stroi? I wtedy zrozumiałem... Ta pani w przedziwnym kapeluszu, to wcale nie była mugolka wracająca z zakupów, a tamten mężczyzna, ze skupieniem wpatrujący się w kształt obłoków na niebie... Aurorzy!
- Zabiję cię - oświadczyłem dobitnie, a, ku mojej rozpaczy, zabrzmiało to jedynie jak groźba dziecka, gdy ktoś zniszczy mu ulubioną zabawkę. Peter za to zaczynał wczuwać się w swoją rolę wiernego przyjaciela, gotowego pomścić bliskie mu osoby.
- Jak mogłeś?! - wrzasnął ponownie i uniósł trzęsącą się w dłoni różdżkę.

- I chcesz wiedzieć, co ja wtedy zrobiłem? - spytałem i skrzywiłem się nieznacznie. - Zacząłem się śmiać. Jak jakiś nienormalny. No ale powiedz, czy słysząc te bzdurne słowa z ust tego śmiecia, śmiech nie byłby najlepszą reakcją? - Spochmurniałem, widząc twój wyraz twarzy. - No dobra. Może i masz rację - zgodziłem się dla świętego spokoju i kontynuowałem swoją opowieść.

Jakimś dziwnym sposobem w jednej chwili otoczył nas krąg aurorów. Nie wiem czemu, ale dziwnie spoglądali na mnie, gdy, ledwo stojąc na nogach, powstrzymywałem swój histeryczny śmiech. Zauważyłem, że Peter jakby zbiera się w sobie... do czegoś. Widziałem jak nabiera powietrza w płuca, zapewne by ponownie wykrzyczeć jakąś bzdurną teorię na temat mojej marnej wierności przyjaciołom. Zanim jednak zdążył powiedzieć choć jedno słowo, udało mi się opanować i przywrócić na twarz kamienny wyraz, który będzie ostatnim jaki zapamięta przed śmiercią.
Uniósł różdżkę, widocznie samemu się orientując, że przedstawienie skończone. Zerkał niecierpliwie na aurorów, jednak ci, z jakiegoś powodu, starali się trzymać ode mnie jak najdalej. W końcu spojrzał mi prosto w oczy. Zero skruchy. Zaklęcia opuściły nasze różdżki w tym samym momencie, a ja mimowolnie uśmiechnąłem się do siebie. I też nie czułem już skruchy.

- Próbował uciec. Jego zaklęcie nawet nie było wycelowane we mnie. Rozwalił połowę ulicy i cały tuzin mugoli, którzy mieli to nieszczęście, by stać w pobliżu.
- Podobno został po nim tylko palec... - Spojrzałem na ciebie, marszcząc brwi. Dziwne... Zdążyłem zapomnieć, że to tobie to wszystko opowiadam. Westchnąłem i skinąłem głową.
- Taaak... Tchórz odciął go sobie; chciał zamienić się w szczura i... Czy wspominałem, że Pettigrew był animagiem? - spytałem nagle i, dopiero gdy twoje skinięcie głową upewniło mnie, że niczego nie pominąłem, kontynuowałem. - Chciał uciec i ukryć się gdzieś, wrabiając mnie w całe to zamieszanie. No, ale pojedynki nigdy nie były jego mocną stroną. Po prostu był za wolny. - Uśmiechnąłem się do siebie, jednak po chwili moja twarz znieruchomiała w niepewności. - No co...?
- Nie wierzę, że to zrobiłeś, Syriuszu...
- On zabił Jamesa i Lily!
- A ty zabiłeś jego! - Musiałem się zamknąć na chwilę, żeby nie powiedzieć czegoś, czego bym później żałował. Nie lubię, jak tak na mnie patrzysz...
- Chcesz wiedzieć, co było dalej? - spytałem cicho, niepewnie patrząc ci w oczy. Nie masz pojęcia, jaka ulga mną ogarnęła, gdy zobaczyłem twój zachęcający uśmiech. - Aurorów nieco chyba zaskoczył przebieg wydarzeń. W każdym razie, zanim się zdecydowali ponownie włączyć myślenie, ja już się teleportowałem - powiedziałem z dumą, nie reagując na twój sceptyczny wyraz twarzy. - A Stworek czekał na mnie niecierpliwie w Londynie i...
- Chwila moment... Przecież cały świat czarodziejów został poinformowany, że...
- ...Syriusz Black, ten morderca, wylądował bezpiecznie w Azkabanie? Tak, to prawda. Ale ja nigdy nie byłem w Azkabanie, nawet w odwiedziny. - Uśmiechnąłem się tryumfalnie, widząc, że w końcu udało mi się czymś zbić cię z tropu.

Przez chwilę jedyne, co widziałem, to unoszący się w powietrzu szary pył. Słyszałem pokasływania wciąż otaczających mnie aurorów, którzy byli jedynymi (oprócz mnie), którzy wyszli z tej sytuacji bez szwanku. Wiedziałem, że wszyscy niezabezpieczeni mugole nie mieli tego szczęścia. No, ale to nie był czas na to, by ich opłakiwać. Pył opadał, a mój wzrok napotkał na swej drodze spojrzenie jednego z aurorów.
- Moody... - Tyle zdążyłem powiedzieć, zanim otaczający mnie czarodzieje postanowili zająć się powstałym bałaganem. Nie pozostało mi więc nic innego oprócz teleportacji. I to szybkiej. Wylądowałem bezpiecznie tuż przed drzwiami mojego domu i szybko wszedłem do środka. Stworek napadł na mnie tuż przy wejściu, chcąc znać szczegóły "naszej" misji. Kazałem mu zostawić mnie w spokoju i zamknąłem się w swoim pokoju.
Miałem Szalonookiego na wyciągnięcie ręki, mogłem mu powiedzieć... wytłumaczyć się... uświadomić go, kto tak na prawdę był strażnikiem tajemnicy Potterów... Przecież mnie znał, wiedziałby gdybym przejawiał jakieś śmierciożercze cechy, no nie? Z cichym westchnięciem opadłem na łóżko, wbijając wzrok w wiszący na ścianie herb Gryffindoru... Tylko Hogwart zawsze był moim domem. A teraz wszyscy (i jedyni) życzliwi mi ludzie, których tam poznałem, byli przekonani o mojej zdradzie. Czyż to nie dobijające?
Najdziwniejsze jednak było to, że wcale nie czułem ulgi. A powinienem, prawda? Teoretycznie zemściłem się na osobie, która była powodem śmierci... No, była powodem tej tragedii. To dlaczego zabicie Petera wcale mi nie pomogło? Nie tak to sobie wyobrażałem. Jak na mordercę przystało, powinienem czuć spełnienie i wszechogarniającą mnie radość. A co czułem? Nic. Pustka. Chyba muszę się przyzwyczaić do tego uczucia.

- Nie! Nie waż się tego mówić! - Spojrzałem na ciebie gniewnie. Ten tryumfalny uśmieszek w cale do ciebie nie pasuje, wiesz? - Żadnego "a nie mówiłam", proszę. - Zatkałem ci usta dłonią, widząc, że masz problemy z posłuszeństwem. - Nie powiesz? Powiedzmy, że ci wierzę. - Odsunąłem się, obserwując cię podejrzliwie. - Dobra. Masz rację. Zemsta wcale mi nie pomogła.
- Ha! - Nie znoszę jak ktoś oprócz mnie tryumfuje...
- Nie ciesz się tak. Założę się, że to przyjdzie z czasem. - Przesłyszałem się, czy to było prychnięcie w twoim wydaniu?

Gdy w końcu, parę godzin później, opuściłem mój pokój, z marnym planem akcji tworzonym w głowie, Stworek siedział na schodach, tuląc do siebie medalion Regulusa. Chciałem mu wytknąć, jak żałosne było jego zachowanie, ale jakoś... nie miałem ochoty.
- Tak, zabiłem go - odezwałem się, zanim skrzat zdążył zrobić coś więcej, niż tylko unieść swoją pomarszczoną głowę. Słyszeliście ten zwrot: "uśmiech rozświetlający czyjąś twarz"? No więc coś takiego nie odnosi się do Stworka. Bo ten konkretny uśmiech sprawił, że zaczęło mnie mdlić.
- I co teraz zamierza mój pan? - spytał, a w jego głosie nadal można było wychwycić nutę pogardy przy słowach "mój pan".
- Nie twój interes - mruknąłem. Koniec dni dobroci dla wstrętnych skrzatów. Chyba sobie nie wyobrażał, że po naszym zjednoczeniu sił nagle zostaniemy przyjaciółmi... albo raczej skrzatem i jego panem, zamiast obrzydliwym skrzatem i jego wrednym panem, któremu obrzydliwy skrzat musi służyć. - Muszę stąd wyjechać - powiedziałem, decydując, że taka ilość informacji musi mu wystarczyć.
Dzień minął bez większych lub mniejszych sensacji. Stworek trzymał się z dala ode mnie, a ja go ignorowałem. Rozważałem wiele wyjść z sytuacji. Biorąc pod uwagę Ministerstwo Magii, Śmierciożerców i Zakon Feniksa, chcących mnie... no, powiedzmy, że złapać, nie zostawało wiele innych organizacji magicznych, które coś wesołego wtrąciłyby do mojego jakże nudnego życia. Jedno było pewne - zostanie w kraju nie wchodziło w rachubę.
I wszystko wyszłoby świetnie, gdyby nie to, czym powitał mnie z samego rana mój wierny skrzat. Nie wiem, jak mu kiedykolwiek zdołam podziękować za przynoszenie mi tak szczęśliwych wieści zaraz po śniadaniu. Już wiedziałem, gdzie się udam. Naprawdę, wiele z tej szarości poprzednich dni teraz wyglądało jakoś jaśniej, gdy wszystko zaplanowałem; nawet godzina mojego wyjazdu była ustalona. Wtedy do kuchni wszedł Stworek. Wyraz jego twarzy był dość jednoznaczny. Nie szykowało się nic dobrego...

- Więc...? Co się działo dalej? No opowiadaj! - Aaa... to teraz się interesujesz? A gdzie ta poprzednia chęć udowodnienia mi swoich racji?
- Na pewno chcesz wiedzieć? - spytałem, szczerząc się. Uwielbiam cię irytować.
- Syriuszu... - W tym momencie oboje znieruchomieliśmy. Oboje utkwiliśmy spojrzenia w drzwiach, za którymi słychać było kroki.
- Wrócił... - powiedziałem, choć było to oczywiste. - Może powinienem już pójść? - spytałem cicho, posyłając ci szybkie, porozumiewawcze spojrzenie. Nie odpowiedziałaś, nadal nasłuchując. A ja nie odrywałem wzroku od drzwi i dopiero twoje głębokie westchnięcie odwróciło moją uwagę.
- Nie będzie zachwycony, znowu cię tu widząc - wyznałaś, patrząc na mnie przepraszająco (odgłos kroków był teraz głośniejszy). Uśmiechnąłem się do ciebie ciepło i skinąłem głową, nie potrzebując dalszych wyjaśnień. W chwili gdy klamka opadła w dół, ja obróciłem się w miejscu i teleportowałem z cichym pyknięciem. Na pewno je słyszał. Przykro mi, że będziesz musiała się tłumaczyć. A myślałem, że moja konspiracja uległa poprawie po tych wszystkich latach.

Spojrzałem na Stworka podejrzliwie, po chwili zauważając, że trzyma w ręce Proroka Codziennego. Bez słowa podszedł do stołu, przy którym siedziałem i rozłożył gazetę przede mną tak, że bez trudu mogłem przeczytać wielki artykuł, wyraźnie dominujący dziś w krajowych wiadomościach. Artykuł dotyczący mnie. W tym momencie ogarnęła mnie prawdziwa huśtawka emocji. Najpierw strach pomieszany z niedowierzaniem, później powoli zacząłem wyczuwać coś więcej - irytację.
- To jakieś kpiny... - mruknąłem do siebie, widząc wielki tytuł i moje zdjęcie, zajmujące dobre pół strony. Porwałem gazetę w dłonie, kątem oka widząc, jak skrzat wycofuje się prowizorycznie z pomieszczenia, wyczuwając mój podły nastrój.
"SYRIUSZ BLACK  W AZKABANIE - KONIEC PANIKI?" 
Gdyby nie fakt, iż miałem ochotę coś rozwalić, być może zauważyłbym wtedy znak zapytania na końcu tytułu. Mój temperament jednak wziął górę i, zanim zagłębiłem się w treść artykułu, dałem upust emocjom poprzez ciche przekleństwa w stronę Ministerstwa i ich wiecznego tuszowania wiadomości. Pomogło. Odetchnąłem głęboko i spojrzałem niechętnie w tekst, obejmujący dwie strony gazety. Ominąłem fragmenty, gdzie opisywano, kim byłem, z jakiej rodziny pochodziłem i oczywiście to, jak zdradziłem własnych przyjaciół i "rozerwałem na strzępy" niewinnego mężczyznę. Bardziej interesowało mnie to, jak Ministerstwu udało się mnie złapać. Tak... to powinno być ciekawe.
"(...) O tym, jak aurorom udało się pojmać tego groźnego przestępcę, opowiedział nam nikt inny, jak sam szef Departamentu Przestrzegania Prawa - Bartemiusz Crouch, który osobiście brał udział w osaczeniu Blacka.
- Black to szaleniec - mówił pan Crouch. - Gdy dotarliśmy na miejsce, było już wiadome, że biedny Peter Pettigrew nie ma szans. Black nie zawahał się nawet sekundy, nie przejmując faktem, że wokół niego był tuzin niczemu niewinnych mugoli. W sumie zginęło trzynaście osób. Wkrótce po tym wydarzeniu pan Crouch wraz ze swoimi ludźmi pojmał Syriusza Blacka, który, o dziwo, nie sprawiał żadnych kłopotów. Alastor "Szalonooki" Moody odmówił komentarzy, jednak auror John Dawlish chętnie wyznał nam zaskakujący fakt, ujawniający nie do końca wątpliwe szaleństwo Blacka.
- Facet dopiero co zabił dawnego przyjaciela i garstkę mugoli - Dawlish kręcił głową, informując Proroka o tym, czego był świadkiem - a chwilę później stał po środku rozwalonej ulicy śmiejąc się jak jakiś wariat!
Mimo wszelkich kontrowersji dotyczących Blacka, ostatnio mianowanego Prawą Ręką Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać, większość społeczeństwa czuje ulgę, że tak niebezpieczny czarnoksiężnik został bezpiecznie umieszczony w Azkabanie."
Czarnoksiężnik? Prawa ręka Voldemorta?! Miałem wielką ochotę coś lub kogoś zwyczajnie rozszarpać. Ale tak porządnie - na strzępy. O, Stworek wrócił. Zignorowałem go na razie, skupiając się na paleniu gazety wzrokiem. A więc uważają, że brak Syriusza Blacka sprawi, że wszystko wróci do normy?(Mówię o sobie w trzeciej osobie... nie jest dobrze) Czy oni są naprawdę aż tak naiwni, by wierzyć, że to już naprawę koniec Voldemorta?
- Ale oni wcale nie myślą, że to koniec... - powiedział cicho Stworek. Czy ja to wszystko mówiłem na głos? Spojrzałem na skrzata ze zmrużonymi oczami, zastanawiając się czy może nauczył się czytać w myślach.
- Jak to nie? - Zdołałem w końcu spytać, zbyt zirytowany całą tą sytuacją, by samemu się domyślić o czym on mówi.
- Mój pan nie czyta uważnie - powiedział Stworek protekcjonalnym tonem, chwilę po tym chyba jednak wyczuł swój błąd, bo pośpiesznie ponownie wskazał na tytuł artykułu, po czym dźgnął palcem sam dół strony. Skojarzyłem fakty i w końcu moją uwagę przykuł znak zapytania. Koniec paniki? Spojrzałem na miejsce, w którym wciąż tkwił palec skrzata.
"Lecz czy to koniec paniki? Czy bez Syriusza Blacka i Sami-Wiecie-Kogo nasz świat w końcu będzie bezpieczny? A co z Chłopcem Który Przeżył? Odpowiedzi na te pytania, oraz wypowiedzi czytelników poznacie już wkrótce; czytajcie piątkowe wydanie Proroka Codziennego!"
Kaitlin O'Connell
Uniosłem brwi w bezradności. No dobra, może czarodzieje Wielkiej Brytanii nie do końca zgłupieli. A przynajmniej ta jedna dziennikarka... Nie ma co, nasz kraj ma przed sobą świetlaną przyszłość.

Podskoczyłem gwałtownie, widząc twoją głowę w kominku wokół roztańczonych płomieni.
- Chcę usłyszeć dalszą część - powiedziałaś tonem, który wyraźnie świadczył o twoim bojowym nastroju. Czyżbyście się znowu pokłócili...?

3 comments:

  1. Jakieś tam minimalne graficzne niedociągnięcia, które wyłapałam:

    "- Spojrzałem na ciebie gniewnie. Ten tryumfalny uśmieszek w cale do ciebie nie pasuje" chyba "wcale", co nie? :p

    "- Więc...? Co się działo dalej? No opowiadaj! - Aaa... to teraz się interesujesz? A gdzie ta poprzednia chęć udowodnienia mi swoich racji?"
    Gdzieś tu "entera" brakuje.

    Nie wychwyciłam więcej, więc pewnie ich nie ma albo moje oczy nie są na tyle wyczulone, gdyż byłam zbyt zajęta opowieścią samą w sobie.

    Koncepcja w formie rozmowy z kobietką, (Vivienne, tak? moja dociekliwość zagnała mnie kilka rozdziałów dalej, żeby się dowiedzieć kim jest owa postać, z którą Syriusz rozmawia), dobry motyw i dobrze się to czyta. Podoba mi się ten dystans Syriusza do siebie samego i do wszystkiego... Nie jest ani przesadnie rozchwiany emocjonalnie, ani przesadnie wybuchowy, ani przesadnie wrażliwy. Jest emocjonalny, ale z dystansem.

    Mówię o sobie w trzeciej osobie... nie jest dobrze. - Hehe. Jakbym widziała siebie.

    Bardzo lekko napisany artykuł w stylu "Proroka Codziennego". Tyle na temat II rozdziału :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dzięki za wytknięcia błędów i wszystkie komentarze ^^
      Jeśli chodzi o brak enteru, to go tam być nie powinno tylko narracja zgrzytnęła i wygląda to jakby to była dalsza część dialogu, a tak naprawdę nią nie jest. Cóż, to moja wina, że to tak dziwnie zapisałam xD Muszę ten fragment zredagować...
      Bardzo mnie cieszy, że postać Syriusza nie wyszła najgorzej i jako odruchy są mniej więcej uzasadnione. Starałam się właśnie go za bardzo nie przerysowywać. Cieszę się także, że motyw z Vivi przypadł Ci do gustu. Kobietka ma dość ważną rolę w opowiadaniu, więc wolałabym, żeby jako bohaterka była raczej znośna xD

      Delete
    2. No właśnie, jak widać, zapis graficzny to czasami piekło, egh!

      Vivi jest raczej znośna, tak. Trochę dziecinna (póki co), ale całkiem urocza. :)

      Delete