Nie mogłem uwierzyć w to,
jakim ignorantem stał się Peter w ciągu tego czasu spędzonego pod skrzydłami
największego czarnoksiężnika naszych czasów. Nadal nie mogę wyjść z szoku po
tym, jak zobaczyłem go tak beztroskiego, gdy wychodził na spacer po okolicy.
Jedynie dłoń schowana głęboko w kieszeni sugerowała, że jednak nie zgłupiał do
reszty.
Ruszyłem za nim i już po
chwili znalazłem się zaledwie kilka kroków za jego plecami. Nie zamierzałem się
chować. Chciałem, żeby mnie zauważył. Chciałem, żeby się odwrócił i spojrzał mi
w twarz, na której chciałem zobaczyć jakiekolwiek uczucia. CHCIAŁEM, żeby to on
mnie zaatakował. Dlaczego? Po to, żebym miał dobrą wymówkę by go zabić. Tylko czemu
potrzebowałem wymówki...?
Wahałem się. W końcu mały,
niezdarny Peter zawsze był jednym z moich przyjaciół. Dlaczego w tak
decydującym momencie musiały ogarniać mnie skrupuły?! Na całe szczęście parę
sekund później już nie musiałem mieć wątpliwości. Zauważył mnie, od niechcenia
zerkając za siebie, a w jego oczach zobaczyłem prawdę. I zero skruchy.
Oj, Peter... Pomimo tylu lat w
Hogwarcie i poza nim, które spędziłeś wśród nas - Huncwotów - nadal niczego się
nie nauczyłeś? Widocznie nie... Nadal jesteś bardziej przewidywalny niż
dwulatek i zdecydowanie brakuje ci tego instynktu samozachowawczego. Co
skłoniło cię do ukrywania się wśród mugoli? Do tego w miejscowości, o której
wszyscy, którzy cię znają, wiedzieli. Ile razy powtarzałeś nam, że to tu spędzałeś
swoje wakacje jako dziecko?
Doprawdy, Peter... Gdyby nie
to, że Bella i reszta tej Śmierciożerczej paczki była zajęta szukaniem swego
(mam nadzieję naprawdę martwego) pana, na pewno już byś nie żył. Ale to nic
straconego! Nie martw się, jestem tu po to, by ci to w końcu zapewnić.
Wiedział, co tu robię.
Wiedział, co zaraz nastąpi. Zręcznym ruchem (a przynajmniej tak mu się pewnie
wydawało) wyciągnął zza pazuchy różdżkę. Ręce tak mu się trzęsły, że zaczynałem
wątpić, czy zdoła chociaż dobrze wycelować.
- S-Syriusz... - wyjąkał
tylko. Czyżbym go zaskoczył?
- P-Peter... - powiedziałem
tym samym tonem, wyraźnie go przedrzeźniając. Dobrze się bawiłem, widząc jego
szok i przerażenie na twarzy. I zero skruchy.
- Przyjacielu... - zaczął, wyraźnie
starając się wyglądać na mniej spiętego, a ja wzdrygnąłem się na dźwięk tego
słowa. Posłałem mu mordercze spojrzenie, do którego później tak bardzo
przywykłem.
- Kogo nazywasz przyjacielem?
Osobę, której wbijesz sztylet w plecy, gdy ktoś inny obieca ci coś więcej niż
nic nie warte zaufanie i wierność? - spytałem teraz już z wyraźną wściekłością
w oczach. Nie odpowiedział, ale widziałem jego rozbiegany, rozpaczliwy wzrok,
zapewne szukający jakiejś drogi ucieczki. Ale takiej przecież nie było. Nie
miałem zamiaru odpuścić. Ulica, na której staliśmy, nie należała do ruchliwych.
Ot, zwykła droga, otoczona jednorodzinnymi domkami. W zasięgu wzroku widać było
kilku mugoli. Świadkowie. Niedobrze. Nagle coś w jego postawie się zmieniło.
Nadal trząsł się z przerażenia, jednak wyraźnie zauważyłem w nim wzrost pewności
siebie, co mnie zaskoczyło.
- Nie żyją! - krzyknął, a ja
byłem na tyle zbity z tropu, że cofnąłem się o krok. - Lily... i James...! -
Mój szok zmienił się w złość.
- Jak śmiesz wymawiać ich
imiona, ty... - Nie dano mi jednak skończyć, a szkoda, bo miałem na końcu
języka dość pokaźny epitet.
- Jak mogłeś, Syriuszu?! -
krzyknął, a ja zamarłem. Czy on sobie żarty stroi? I wtedy zrozumiałem... Ta
pani w przedziwnym kapeluszu, to wcale nie była mugolka wracająca z zakupów, a
tamten mężczyzna, ze skupieniem wpatrujący się w kształt obłoków na niebie...
Aurorzy!
- Zabiję cię - oświadczyłem
dobitnie, a, ku mojej rozpaczy, zabrzmiało to jedynie jak groźba dziecka, gdy
ktoś zniszczy mu ulubioną zabawkę. Peter za to zaczynał wczuwać się w swoją
rolę wiernego przyjaciela, gotowego pomścić bliskie mu osoby.
- Jak mogłeś?! - wrzasnął
ponownie i uniósł trzęsącą się w dłoni różdżkę.
- I chcesz wiedzieć, co ja
wtedy zrobiłem? - spytałem i skrzywiłem się nieznacznie. - Zacząłem się śmiać.
Jak jakiś nienormalny. No ale powiedz, czy słysząc te bzdurne słowa z ust tego
śmiecia, śmiech nie byłby najlepszą reakcją? - Spochmurniałem, widząc twój
wyraz twarzy. - No dobra. Może i masz rację - zgodziłem się dla świętego
spokoju i kontynuowałem swoją opowieść.
Jakimś dziwnym sposobem w
jednej chwili otoczył nas krąg aurorów. Nie wiem czemu, ale dziwnie spoglądali
na mnie, gdy, ledwo stojąc na nogach, powstrzymywałem swój histeryczny śmiech.
Zauważyłem, że Peter jakby zbiera się w sobie... do czegoś. Widziałem jak
nabiera powietrza w płuca, zapewne by ponownie wykrzyczeć jakąś bzdurną teorię
na temat mojej marnej wierności przyjaciołom. Zanim jednak zdążył powiedzieć
choć jedno słowo, udało mi się opanować i przywrócić na twarz kamienny wyraz,
który będzie ostatnim jaki zapamięta przed śmiercią.
Uniósł różdżkę, widocznie
samemu się orientując, że przedstawienie skończone. Zerkał niecierpliwie na
aurorów, jednak ci, z jakiegoś powodu, starali się trzymać ode mnie jak
najdalej. W końcu spojrzał mi prosto w oczy. Zero skruchy. Zaklęcia opuściły
nasze różdżki w tym samym momencie, a ja mimowolnie uśmiechnąłem się do siebie.
I też nie czułem już skruchy.
- Próbował uciec. Jego
zaklęcie nawet nie było wycelowane we mnie. Rozwalił połowę ulicy i cały tuzin
mugoli, którzy mieli to nieszczęście, by stać w pobliżu.
- Podobno został po nim tylko
palec... - Spojrzałem na ciebie, marszcząc brwi. Dziwne... Zdążyłem zapomnieć,
że to tobie to wszystko opowiadam. Westchnąłem i skinąłem głową.
- Taaak... Tchórz odciął go
sobie; chciał zamienić się w szczura i... Czy wspominałem, że Pettigrew był
animagiem? - spytałem nagle i, dopiero gdy twoje skinięcie głową upewniło mnie,
że niczego nie pominąłem, kontynuowałem. - Chciał uciec i ukryć się gdzieś,
wrabiając mnie w całe to zamieszanie. No, ale pojedynki nigdy nie były jego
mocną stroną. Po prostu był za wolny. - Uśmiechnąłem się do siebie, jednak po
chwili moja twarz znieruchomiała w niepewności. - No co...?
- Nie wierzę, że to zrobiłeś,
Syriuszu...
- On zabił Jamesa i Lily!
- A ty zabiłeś jego! -
Musiałem się zamknąć na chwilę, żeby nie powiedzieć czegoś, czego bym później
żałował. Nie lubię, jak tak na mnie patrzysz...
- Chcesz wiedzieć, co było
dalej? - spytałem cicho, niepewnie patrząc ci w oczy. Nie masz pojęcia, jaka
ulga mną ogarnęła, gdy zobaczyłem twój zachęcający uśmiech. - Aurorów nieco
chyba zaskoczył przebieg wydarzeń. W każdym razie, zanim się zdecydowali
ponownie włączyć myślenie, ja już się teleportowałem - powiedziałem z dumą, nie
reagując na twój sceptyczny wyraz twarzy. - A Stworek czekał na mnie
niecierpliwie w Londynie i...
- Chwila moment... Przecież
cały świat czarodziejów został poinformowany, że...
- ...Syriusz Black, ten morderca,
wylądował bezpiecznie w Azkabanie? Tak, to prawda. Ale ja nigdy nie byłem w
Azkabanie, nawet w odwiedziny. - Uśmiechnąłem się tryumfalnie, widząc, że w
końcu udało mi się czymś zbić cię z tropu.
Przez chwilę jedyne, co
widziałem, to unoszący się w powietrzu szary pył. Słyszałem pokasływania wciąż
otaczających mnie aurorów, którzy byli jedynymi (oprócz mnie), którzy wyszli z
tej sytuacji bez szwanku. Wiedziałem, że wszyscy niezabezpieczeni mugole nie
mieli tego szczęścia. No, ale to nie był czas na to, by ich opłakiwać. Pył
opadał, a mój wzrok napotkał na swej drodze spojrzenie jednego z aurorów.
- Moody... - Tyle zdążyłem
powiedzieć, zanim otaczający mnie czarodzieje postanowili zająć się powstałym
bałaganem. Nie pozostało mi więc nic innego oprócz teleportacji. I to szybkiej.
Wylądowałem bezpiecznie tuż przed drzwiami mojego domu i szybko wszedłem do
środka. Stworek napadł na mnie tuż przy wejściu, chcąc znać szczegóły
"naszej" misji. Kazałem mu zostawić mnie w spokoju i zamknąłem się w swoim
pokoju.
Miałem Szalonookiego na
wyciągnięcie ręki, mogłem mu powiedzieć... wytłumaczyć się... uświadomić go,
kto tak na prawdę był strażnikiem tajemnicy Potterów... Przecież mnie znał,
wiedziałby gdybym przejawiał jakieś śmierciożercze cechy, no nie? Z cichym
westchnięciem opadłem na łóżko, wbijając wzrok w wiszący na ścianie herb
Gryffindoru... Tylko Hogwart zawsze był moim domem. A teraz wszyscy (i jedyni)
życzliwi mi ludzie, których tam poznałem, byli przekonani o mojej zdradzie.
Czyż to nie dobijające?
Najdziwniejsze jednak było to,
że wcale nie czułem ulgi. A powinienem, prawda? Teoretycznie zemściłem się na
osobie, która była powodem śmierci... No, była powodem tej tragedii. To
dlaczego zabicie Petera wcale mi nie pomogło? Nie tak to sobie wyobrażałem. Jak
na mordercę przystało, powinienem czuć spełnienie i wszechogarniającą mnie
radość. A co czułem? Nic. Pustka. Chyba muszę się przyzwyczaić do tego uczucia.
- Nie! Nie waż się tego mówić!
- Spojrzałem na ciebie gniewnie. Ten tryumfalny uśmieszek w cale do ciebie nie
pasuje, wiesz? - Żadnego "a nie mówiłam", proszę. - Zatkałem ci usta
dłonią, widząc, że masz problemy z posłuszeństwem. - Nie powiesz? Powiedzmy, że
ci wierzę. - Odsunąłem się, obserwując cię podejrzliwie. - Dobra. Masz rację.
Zemsta wcale mi nie pomogła.
- Ha! - Nie znoszę jak ktoś
oprócz mnie tryumfuje...
- Nie ciesz się tak. Założę
się, że to przyjdzie z czasem. - Przesłyszałem się, czy to było prychnięcie w
twoim wydaniu?
Gdy w końcu, parę godzin później,
opuściłem mój pokój, z marnym planem akcji tworzonym w głowie, Stworek siedział
na schodach, tuląc do siebie medalion Regulusa. Chciałem mu wytknąć, jak
żałosne było jego zachowanie, ale jakoś... nie miałem ochoty.
- Tak, zabiłem go - odezwałem
się, zanim skrzat zdążył zrobić coś więcej, niż tylko unieść swoją pomarszczoną
głowę. Słyszeliście ten zwrot: "uśmiech rozświetlający czyjąś twarz"?
No więc coś takiego nie odnosi się do Stworka. Bo ten konkretny uśmiech sprawił,
że zaczęło mnie mdlić.
- I co teraz zamierza mój pan?
- spytał, a w jego głosie nadal można było wychwycić nutę pogardy przy słowach
"mój pan".
- Nie twój interes -
mruknąłem. Koniec dni dobroci dla wstrętnych skrzatów. Chyba sobie nie
wyobrażał, że po naszym zjednoczeniu sił nagle zostaniemy przyjaciółmi... albo
raczej skrzatem i jego panem, zamiast obrzydliwym skrzatem i jego wrednym
panem, któremu obrzydliwy skrzat musi służyć. - Muszę stąd wyjechać -
powiedziałem, decydując, że taka ilość informacji musi mu wystarczyć.
Dzień minął bez większych lub
mniejszych sensacji. Stworek trzymał się z dala ode mnie, a ja go ignorowałem.
Rozważałem wiele wyjść z sytuacji. Biorąc pod uwagę Ministerstwo Magii,
Śmierciożerców i Zakon Feniksa, chcących mnie... no, powiedzmy, że złapać, nie
zostawało wiele innych organizacji magicznych, które coś wesołego wtrąciłyby do
mojego jakże nudnego życia. Jedno było pewne - zostanie w kraju nie wchodziło w
rachubę.
I wszystko wyszłoby świetnie,
gdyby nie to, czym powitał mnie z samego rana mój wierny skrzat. Nie wiem, jak
mu kiedykolwiek zdołam podziękować za przynoszenie mi tak szczęśliwych wieści
zaraz po śniadaniu. Już wiedziałem, gdzie się udam. Naprawdę, wiele z tej
szarości poprzednich dni teraz wyglądało jakoś jaśniej, gdy wszystko
zaplanowałem; nawet godzina mojego wyjazdu była ustalona. Wtedy do kuchni
wszedł Stworek. Wyraz jego twarzy był dość jednoznaczny. Nie szykowało się nic
dobrego...
- Więc...? Co się działo
dalej? No opowiadaj! - Aaa... to teraz się interesujesz? A gdzie ta poprzednia
chęć udowodnienia mi swoich racji?
- Na pewno chcesz wiedzieć? -
spytałem, szczerząc się. Uwielbiam cię irytować.
- Syriuszu... - W tym momencie
oboje znieruchomieliśmy. Oboje utkwiliśmy spojrzenia w drzwiach, za którymi
słychać było kroki.
- Wrócił... - powiedziałem,
choć było to oczywiste. - Może powinienem już pójść? - spytałem cicho,
posyłając ci szybkie, porozumiewawcze spojrzenie. Nie odpowiedziałaś, nadal
nasłuchując. A ja nie odrywałem wzroku od drzwi i dopiero twoje głębokie westchnięcie
odwróciło moją uwagę.
- Nie będzie zachwycony, znowu
cię tu widząc - wyznałaś, patrząc na mnie przepraszająco (odgłos kroków był
teraz głośniejszy). Uśmiechnąłem się do ciebie ciepło i skinąłem głową, nie
potrzebując dalszych wyjaśnień. W chwili gdy klamka opadła w dół, ja obróciłem
się w miejscu i teleportowałem z cichym pyknięciem. Na pewno je słyszał.
Przykro mi, że będziesz musiała się tłumaczyć. A myślałem, że moja konspiracja
uległa poprawie po tych wszystkich latach.
Spojrzałem
na Stworka podejrzliwie, po chwili zauważając, że trzyma w ręce Proroka
Codziennego. Bez słowa podszedł do stołu, przy którym siedziałem i rozłożył
gazetę przede mną tak, że bez trudu mogłem przeczytać wielki artykuł, wyraźnie
dominujący dziś w krajowych wiadomościach. Artykuł dotyczący mnie. W tym
momencie ogarnęła mnie prawdziwa huśtawka emocji. Najpierw strach pomieszany z
niedowierzaniem, później powoli zacząłem wyczuwać coś więcej - irytację.
-
To jakieś kpiny... - mruknąłem do siebie, widząc wielki tytuł i moje zdjęcie,
zajmujące dobre pół strony. Porwałem gazetę w dłonie, kątem oka widząc, jak
skrzat wycofuje się prowizorycznie z pomieszczenia, wyczuwając mój podły
nastrój.
"SYRIUSZ
BLACK W AZKABANIE - KONIEC PANIKI?"
Gdyby
nie fakt, iż miałem ochotę coś rozwalić, być może zauważyłbym wtedy znak
zapytania na końcu tytułu. Mój temperament jednak wziął górę i, zanim
zagłębiłem się w treść artykułu, dałem upust emocjom poprzez ciche przekleństwa
w stronę Ministerstwa i ich wiecznego tuszowania wiadomości. Pomogło. Odetchnąłem
głęboko i spojrzałem niechętnie w tekst, obejmujący dwie strony gazety.
Ominąłem fragmenty, gdzie opisywano, kim byłem, z jakiej rodziny pochodziłem i
oczywiście to, jak zdradziłem własnych przyjaciół i "rozerwałem na
strzępy" niewinnego mężczyznę. Bardziej interesowało mnie to, jak Ministerstwu
udało się mnie złapać. Tak... to powinno być ciekawe.
"(...)
O tym, jak aurorom udało się pojmać tego groźnego przestępcę, opowiedział nam
nikt inny, jak sam szef Departamentu Przestrzegania Prawa - Bartemiusz Crouch,
który osobiście brał udział w osaczeniu Blacka.
-
Black to szaleniec - mówił pan Crouch. - Gdy dotarliśmy na miejsce, było już
wiadome, że biedny Peter Pettigrew nie ma szans. Black nie zawahał się nawet
sekundy, nie przejmując faktem, że wokół niego był tuzin niczemu niewinnych
mugoli. W sumie zginęło trzynaście osób. Wkrótce po tym wydarzeniu pan Crouch
wraz ze swoimi ludźmi pojmał Syriusza Blacka, który, o dziwo, nie sprawiał
żadnych kłopotów. Alastor "Szalonooki" Moody odmówił komentarzy,
jednak auror John Dawlish chętnie wyznał nam zaskakujący fakt, ujawniający nie
do końca wątpliwe szaleństwo Blacka.
-
Facet dopiero co zabił dawnego przyjaciela i garstkę mugoli - Dawlish kręcił
głową, informując Proroka o tym, czego był świadkiem - a chwilę później stał po
środku rozwalonej ulicy śmiejąc się jak jakiś wariat!
Mimo
wszelkich kontrowersji dotyczących Blacka, ostatnio mianowanego Prawą Ręką
Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać, większość społeczeństwa czuje ulgę, że
tak niebezpieczny czarnoksiężnik został bezpiecznie umieszczony w
Azkabanie."
Czarnoksiężnik?
Prawa ręka Voldemorta?! Miałem wielką ochotę coś lub kogoś zwyczajnie
rozszarpać. Ale tak porządnie - na strzępy. O, Stworek wrócił. Zignorowałem go
na razie, skupiając się na paleniu gazety wzrokiem. A więc uważają, że brak
Syriusza Blacka sprawi, że wszystko wróci do normy?(Mówię o sobie w trzeciej
osobie... nie jest dobrze) Czy oni są naprawdę aż tak naiwni, by wierzyć, że to
już naprawę koniec Voldemorta?
-
Ale oni wcale nie myślą, że to koniec... - powiedział cicho Stworek. Czy ja to
wszystko mówiłem na głos? Spojrzałem na skrzata ze zmrużonymi oczami,
zastanawiając się czy może nauczył się czytać w myślach.
-
Jak to nie? - Zdołałem w końcu spytać, zbyt zirytowany całą tą sytuacją, by
samemu się domyślić o czym on mówi.
-
Mój pan nie czyta uważnie - powiedział Stworek protekcjonalnym tonem, chwilę po
tym chyba jednak wyczuł swój błąd, bo pośpiesznie ponownie wskazał na tytuł
artykułu, po czym dźgnął palcem sam dół strony. Skojarzyłem fakty i w końcu
moją uwagę przykuł znak zapytania. Koniec paniki? Spojrzałem na miejsce, w którym
wciąż tkwił palec skrzata.
"Lecz
czy to koniec paniki? Czy bez Syriusza Blacka i Sami-Wiecie-Kogo nasz świat w
końcu będzie bezpieczny? A co z Chłopcem Który Przeżył? Odpowiedzi na te
pytania, oraz wypowiedzi czytelników poznacie już wkrótce; czytajcie piątkowe
wydanie Proroka Codziennego!"
Kaitlin O'Connell
Uniosłem
brwi w bezradności. No dobra, może czarodzieje Wielkiej Brytanii nie do końca
zgłupieli. A przynajmniej ta jedna dziennikarka... Nie ma co, nasz kraj ma
przed sobą świetlaną przyszłość.
Podskoczyłem gwałtownie,
widząc twoją głowę w kominku wokół roztańczonych płomieni.
- Chcę usłyszeć dalszą część -
powiedziałaś tonem, który wyraźnie świadczył o twoim bojowym nastroju. Czyżbyście
się znowu pokłócili...?
Jakieś tam minimalne graficzne niedociągnięcia, które wyłapałam:
ReplyDelete"- Spojrzałem na ciebie gniewnie. Ten tryumfalny uśmieszek w cale do ciebie nie pasuje" chyba "wcale", co nie? :p
"- Więc...? Co się działo dalej? No opowiadaj! - Aaa... to teraz się interesujesz? A gdzie ta poprzednia chęć udowodnienia mi swoich racji?"
Gdzieś tu "entera" brakuje.
Nie wychwyciłam więcej, więc pewnie ich nie ma albo moje oczy nie są na tyle wyczulone, gdyż byłam zbyt zajęta opowieścią samą w sobie.
Koncepcja w formie rozmowy z kobietką, (Vivienne, tak? moja dociekliwość zagnała mnie kilka rozdziałów dalej, żeby się dowiedzieć kim jest owa postać, z którą Syriusz rozmawia), dobry motyw i dobrze się to czyta. Podoba mi się ten dystans Syriusza do siebie samego i do wszystkiego... Nie jest ani przesadnie rozchwiany emocjonalnie, ani przesadnie wybuchowy, ani przesadnie wrażliwy. Jest emocjonalny, ale z dystansem.
Mówię o sobie w trzeciej osobie... nie jest dobrze. - Hehe. Jakbym widziała siebie.
Bardzo lekko napisany artykuł w stylu "Proroka Codziennego". Tyle na temat II rozdziału :)
Dzięki za wytknięcia błędów i wszystkie komentarze ^^
DeleteJeśli chodzi o brak enteru, to go tam być nie powinno tylko narracja zgrzytnęła i wygląda to jakby to była dalsza część dialogu, a tak naprawdę nią nie jest. Cóż, to moja wina, że to tak dziwnie zapisałam xD Muszę ten fragment zredagować...
Bardzo mnie cieszy, że postać Syriusza nie wyszła najgorzej i jako odruchy są mniej więcej uzasadnione. Starałam się właśnie go za bardzo nie przerysowywać. Cieszę się także, że motyw z Vivi przypadł Ci do gustu. Kobietka ma dość ważną rolę w opowiadaniu, więc wolałabym, żeby jako bohaterka była raczej znośna xD
No właśnie, jak widać, zapis graficzny to czasami piekło, egh!
DeleteVivi jest raczej znośna, tak. Trochę dziecinna (póki co), ale całkiem urocza. :)