Szaleństwo nie jest
niedorzeczne: otóż im bardziej szalone, tym bardziej logiczne, tym bardziej
wyrafinowane, tym bardziej wymowne, tym bardziej olśniewające.
George Bernard Shaw
Ciemniejące niebo pokryła
zaróżowiona łuna zachodzącego słońca. Whisper siedziała na parapecie otwartego
okna i spoglądała w dół ciągnącej się przed nią ulicy domków jednorodzinnych.
Na jej zakręcie mogła dojrzeć park miejski - jedno z tych miejsc, do których
uwielbiała wracać i które pokochała już jako mała dziewczynka. Gdyby nie fakt,
iż znajdowała się aktualnie w dość kłopotliwej sytuacji, pewnie już dawno
siedziałaby pomiędzy parkową roślinnością na swojej ulubionej ławce w cieniu
kasztanowca. Na tej samej ławce, na której w dzieciństwie często siadała z
mamą. Ta pogodna, artystycznie uzdolniona kobieta zabierała córkę do parku
zawsze w towarzystwie nieodłącznego szkicownika i ołówków. Podczas gdy
zafascynowane światem dziecko zaglądało jej do zeszytu, kobieta rysowała ludzi,
otaczającą ich naturę i wiele innych całkiem przyziemnych zjawisk. Mała Whisper
wiedziała jednak, że zaraz zza naszkicowanego kwiatka wystawi główkę mała
wróżka, na niebie pojawi się cień majestatycznego smoka, a na gałęzi drzewa
zasiądzie krasnal w słomianym kapeluszu, rzucający w bawiące się przy fontannie
dzieci kasztanami. Uwielbiała patrzeć, jak jej matka przelewa na papier te
niesamowite obrazy podsuwane przez wyobraźnię i marzyła, by w przyszłości
również tak potrafić.
I potrafiła. Odkąd
skończyła dwanaście lat, jej rysunki dekorowały ściany rodzinnego domu. Nie
wiedziała jednak, że to te stworzone po jej osiemnastych urodzinach najbardziej
zadziwią domowników, a wkrótce także i dużo szerszą publikę. Nie miała pojęcia,
że dzisiejszy dzień tak wiele zmieni w jej życiu. W końcu dwudziesty czerwca
zapowiadał się w tym roku dość zwyczajnie. Dla Whisper był to dzień nie tylko
wstąpienia w dorosłość, ale także dzień egzaminu z matematyki. Tak więc
osiemnastoletnia od dzisiaj dziewczyna spędziła popołudnie w holu sali
egzaminacyjnej, przy niewielkim stoliku, otoczona przez znajomych z college'u.
Szczerze nie znosiła przedmiotu, który przypadło jej zdawać (a który sama sobie
przecież wybrała) i naprawdę nie rozumiała, dlaczego fakt, iż ma dzisiaj
urodziny, jej od tego nie zwalniał. Być może to właśnie jej buntowniczy nastrój
i podekscytowanie ciekawie zapowiadającym się dalej dniem sprawił, że znajdowała
się teraz w obecnej sytuacji...?
Mimo wszystko, Whisper była
rozbawiona. Czy oni naprawdę myśleli, że w jej pokoju na pierwszym piętrze i za
zamkniętymi drzwiami nie było słychać ich podniesionych głosów kłótni?
Odwróciła się od okna i niespiesznie podeszła do drzwi, a niski głos jej ojca,
tak charakterystyczny, rozbrzmiał jeszcze głośniej. Zaczęła się zastanawiać,
dlaczego mężczyzna wykrzykuje swoje pretensje żonie, zamiast jej. W końcu to o
nią była cała ta awantura, prawda? Tak, tylko że dziewczyna dobrze zdawała
sobie sprawę z tego, jak wyglądałaby ta wymiana zdań, gdyby to ona zamiast
macochy stała teraz na linii ognia. Właśnie dlatego w tym nie uczestniczyła: by
darować sąsiadom na całej ulicy wysłuchiwania kolejnych walk pomiędzy ojcem i
córką. Ich kłótnie zawsze były widowiskowe, a kończyły się tak samo -
milczeniem przez kolejne tygodnie, aż któreś z nich nie przełamało się i nie
przeprosiło.
Nacisnęła klamkę, tak dla
pewności, ale nie rozczarowała się – drzwi były zamknięte od zewnątrz. Miała
ochotę pokręcić z niedowierzaniem głową i powiedzieć z protekcjonalną miną: naprawdę myślicie, że
to mnie powstrzyma? I znała nawet odpowiedź - wiedzieli, że nie. I bardzo
jej to odpowiadało.
Z lekkim uśmiechem na
twarzy po raz kolejny wyjrzała przez okno i z satysfakcją zarejestrowała, że
słońce skutecznie zakończyło swoją dzisiejszą wędrówkę na nieboskłonie.
- W końcu - mruknęła do
siebie i spojrzała na biurko, na którym oprócz notatek z matematyki, które
przeglądała jeszcze dziś rano, leżał opakowany w kwiecisty papier prezent.
Otworzy go dopiero po zmroku tak, jak obiecała matce. Podarunki wyglądają
dużo piękniej w świetle nocy niż dnia - mówiła, a Whisper wierzyła jej
bezwarunkowo, mimo tego, że jej rodzicielka ostatnimi laty nieczęsto bywała na
tyle w pełni sił umysłowych, by jej słowa miały ogólny sens. Tak... do czasu
choroby kobiety, Whisper była najszczęśliwszym dzieckiem na świecie. Teraz
nastolatka dzieliła dom z ojcem, macochą i ich sześcioletnim synkiem, co,
według niej, było wielką kpiną wszechświata. Matkę natomiast widywała
sporadycznie, w wyjątkowych przypadkach. Takich jak dzisiejszy dzień.
Wspomnienie dzisiejszej
wizyty u matki ponownie wywołało uśmiech na jej ustach. Porwała z biurka
niezbyt umiejętnie opakowany prezent, a do tylnej kieszeni spodni włożyła
jeszcze ołówek. Wiedziała, co zawierał podarunek od matki, w końcu sama jej to
powiedziała.
- To na twoje opowieści - szepnęła i mrugnęła zabawnie do
córki. Kolejny notes. Miała takich sporo i każdy z nich zajmował szczególne miejsce
na półkach w jej pokoju. Jedne służyły jako dzienniki, które dziewczyna pisała
od dzieciństwa, inne zostawały zapełniane krótkimi opowiadaniami lub
powieściami, które Whisper po prostu musiała przelewać na papier, inaczej nie
dawałyby jej w nocy spać. Ale ten podobno był inny... - Jest taki specjalny -
wyznała jej kobieta, gdy, trzymając córkę pod ramię, razem spacerowały po
niewielkim parku należącym do terenów ośrodka. - Jesteś już taka duża... -
mówiła, przesuwając nieco błędnym wzrokiem po murze otaczającym placówkę.
- Mam już osiemnaście lat - przypomniała jej na to
Whisper, czule spoglądając na wychudzoną twarz rodzicielki. Jej obraz sprzed
lat, gdy zapadnięte policzki były wypełnione i zdrowo płonęły rumieńcem, zaczął
jej już zanikać w wspomnieniach. A przecież była wtedy taka piękna, pełna
życia, roześmiana. Taka właśnie powinna ją pamiętać, nie jako kobietę
wyniszczoną przez chorobę psychiczną.
- Osiemnaście! - wykrzyknęła kobieta tak głośno, że
nastolatka aż podskoczyła.
- Tak, mamo, osiemnaście. Jestem już dorosła – powtórzyła
cierpliwie i nagle do głowy przyszedł jej plan tak zwariowany, że aż
zachichotała sama do siebie.
Potrząsnęła gwałtownie
głową, nie pozwalając, by dalsze wspomnienia powstrzymały ją od tego, co
zamierzała teraz zrobić. Wspięła się więc na
parapet okna, które chwilę wcześniej otworzyła, i przerzuciła nogi na drugą
stronę, po czym powoli zsunęła się na dach werandy, którą sprytnie wybudowano
tuż pod jej oknem. Podeszła do krawędzi i przykucnęła, zerkając w dół. Miękka,
nie koszona zbyt często trawa była zapewnieniem łagodnego lądowania.
Trzy minuty - tyle jej
zajęło dotarcie do skwerku, który widziała ze swojego okna. Jak większość
angielskich parków, był zamykany po zmroku, ale żelazna brama nie stanowiła
żadnego problemu, gdy miało się na stopach wygodne trampki. Kolejne kilka minut
i nastolatka znalazła się na miejscu. Zielona ławeczka ukryta pośród krzewów
była azylem dla Whisper, a wcześniej także dla jej matki. Usiadła z nagłym
uczuciem wszechogarniającego ją spokoju i ulgi. Jeszcze chwilę z uśmiechem
przyglądała się niedbale zaklejonemu papierowi, zanim rozerwała go, już nie
ukrywając nękającej ją od kilku godzin niecierpliwości.
Jej matka miała rację.
Notes naprawdę zasługiwał na miano "specjalnego". Nastolatka
zaniemówiła, przyglądając się pięknej okładce przedstawiającej barwną puszczę.
Od razu było widać, że została wykonana ręcznie. Nikt nie nazwałby jej dziełem
sztuki, ale dla Whisper wydawała się najcudowniejszą rzeczą, jaką w życiu
widziała. Drzewa w tym namalowanym lesie nie pokrywały zielone czy złote
liście. Wszystkie były w odcieniach fioletu i błękitu. Ściółkę przede wszystkim
reprezentowały niezliczone kwiaty, a na samym środku, pomiędzy roślinnością,
zostało przyklejone zdjęcie dwunastoletniej Whisper. Dziewczyna dobrze wiedziała,
ile ma na nim lat. Był to bowiem dzień jej urodzin, a zarazem najgorszy dzień,
jaki pamiętała. Dzień, kiedy jej matkę zabrano do szpitala psychiatrycznego.
Jednak na tym obrazku wizerunek młodszej wersji samej siebie, wśród lasu
usłanego zielonym listowiem, Whisper mogłaby być tutaj najszczęśliwszym
dzieckiem na świecie.
Otworzyła zeszyt, który był
dużo grubszy niż się tego początkowo spodziewała. Pierwsze strony już zostały
wypełnione. Jedną pokrywał duży obrazek, przedstawiający wiele fantastycznych
stworzeń w chaotycznej gonitwie, a na drugiej przyklejona była inna kartka,
pokryta drobnym, koślawym pismem dziecka. Jej pismem! Ze wzruszeniem po raz
kolejny przeczytała swoją pierwszą historyjkę. Dała ją matce, gdy sześć lat
temu lekarze zabierali ją do szpitala.
Na moment oderwała wilgotne
spojrzenie od notesu i wzniosła je ku niebu. Dałaby wszystko, by wróciły czasy
z jej dzieciństwa. I nie obchodziło jej, że matka była schizofreniczką i czasem
nawet własnej córki nie rozpoznawała. Wolała sama się nią zajmować niż patrzeć,
jak lekarze przy każdym najdrobniejszym odchyle od normalności wstrzykiwali jej
rodzicielce lekarstwo, po którym już niemożliwym było z nią porozmawiać. To jak
zwracać się do ściany, która odwzajemnia tylko twoje zdesperowane spojrzenie.
- To w twoim wieku po raz pierwszy miałam epizod -
powiedziała rzeczowo jej matka i był to pierwszy raz od początku jej
dzisiejszej wizyty, gdy zwróciła się do córki bezpośrednio i wyglądało na to,
że wie, co się wokół niej dzieje. Może nie było to coś, co w swoje osiemnaste
urodziny chcielibyśmy usłyszeć. Bo przecież jako córka schizofreniczki
dziewczyna miała spore predyspozycje do odziedziczenia choroby. Jednak
nastolatka wcale się tym nie przejęła.
- Naprawdę? - mruknęła wtedy, nie do końca słuchając. -
Mamo... masz ochotę na wycieczkę? - spytała, łapiąc drobną dłoń kobiety. Jak
strasznie wyszczuplała przez te lata w psychiatryku...
- Wycieczkę? Nie wolno mi chodzić na wycieczki - odparła
surowo kobieta, uświadamiając córce, że jej charakter, lubiący przestrzegać
zasad, do końca się z niej jeszcze nie ulotnił.
- Ale to będzie krótka wycieczka - zapewniła ją
dziewczyna i delikatnie pociągnęła za sobą w stronę bramy, która, dość
nietypowo, była otwarta.
Przesunęła palcami po
okładce notesu w czułym geście. Musiała znaleźć dla niego zastosowanie. Nie
chciała zapełniać go czymś zwyczajnym, czymś, co wypełniało jej pozostałe
notatniki. Nie... ten zeszyt będzie ukrywał coś wyjątkowego.
Z tym postanowieniem
zadecydowała zakończyć swój krótki pobyt na świeżym powietrzu. Musiała się
jeszcze zmierzyć z wściekłym ojcem, chociaż może jej się poszczęści i wszyscy
będą spać, gdy wróci? Na to nie mogła liczyć, a mimo tego z ociąganiem wstała z
ławki.
- To dokąd idziemy? - spytała kobieta, a Whisper z
zadowoleniem rozpoznała w jej głosie podekscytowanie.
- Na poszukiwanie przygody - szepnęła konspiracyjnie. Nie
mogła uwierzyć, jak łatwo jej poszło! Jeszcze chwila i znajdą się za bramą...
kilka następnych kroków i znikną z oczu wszystkim pracownikom ośrodka, jeszcze
moment i nikt nie dowie się, co się stało z jedną z pacjentek ani z jej córką.
- Jaki ty właściwie miałaś
plan? - Głos jej ojca w ciemnym pokoju sprawił, że aż podskoczyła i prawie
znowu wypadła przez okno, przez które właśnie się wspinała. Nie brzmiał
gniewnie, nie był nawet rozczarowany. Wydawał się po prostu pokonany, jakby się
poddał, ani trochę nie rozumiejąc postępowania swojego dorosłego już dziecka.
- Nie wiem... Uwolnić ją od
tych świrów? - rzuciła dziewczyna i po omacku dotarła do łóżka, na które opadła.
Odgadła, że ojciec zajmuje fotel stojący przy biblioteczce z książkami tuż przy
drzwiach. Na jej słowa westchnął ciężko i, choć nie było tego widać, na pewno
pokręcił ze zrezygnowaniem głową, jak to miał w zwyczaju.
- Wiesz, dlaczego
nazwaliśmy cię "Whisper"? - spytał po chwili ciszy, co zbiło
dziewczynę z tropu. Mężczyzna musiał o tym wiedzieć, bo nie czekał na reakcję,
tylko kontynuował: - To był właściwie pomysł twojej matki, ale mnie też się
spodobało... - Twojej matki. Tak właśnie ją nazywał. Nigdy nie mówił
"Charlotte", ani "Lottie", bo tak zwykł ją pieszczotliwie
nazywać. Nie, jego eksżona była teraz dla niego tylko matką jego córki. - We
wczesnym stadium naszej znajomości, a także po ślubie, nie miewała epizodów.
Nie miałem nawet pojęcia, że kiedyś zdiagnozowano ją jako schizofreniczkę...
Ale wszystko powróciło, gdy zaszła w ciążę. Wciąż słyszę ich
szepty, Henry. Ciągle szepczą... - mówiła. I razem szukaliśmy rozwiązania
problemu, ale nie brała leków. Twierdziła, że zaszkodzą dziecku, więc choroba
się pogłębiała. I dlatego nazwaliśmy cię "Whisper" – „Szept” -
zakończył i ponownie westchnął. Dziewczyna nie odezwała się, domyślała się, że
jego opowieść ma morał, który powinien przywrócić ją do porządku i sprawić, że
będzie skruszona swoim niedojrzałym zachowaniem. - Ona już nie wyzdrowieje,
dzieciaku - powiedział zaskakująco łagodnym tonem. - A jeśli przestanie brać
leki, będzie jeszcze gorzej. Chyba nie chcesz patrzeć na to, jak się wyniszcza,
co? Nie chcesz, by zrobiła sobie krzywdę, jak wtedy... - zakończył raptownie i
do nastolatki w końcu dotarło, że chciał wzbudzić w niej poczucie winy.
Zadziałało.
- Dobranoc, tato -
powiedziała, co było zakończeniem rozmowy.
- Branoc. Od jutra nigdzie
nie wychodzisz ze znajomymi. Przez miesiąc - zastrzegł mężczyzna, wstając, i
ruszył do drzwi. Nie potrafił dawać córce skutecznych szlabanów, ale ta nie
miała zamiaru mu wypomnieć, że i tak nigdzie ze znajomymi nie wychodzi.
- Dobrze, tato - odparła.
Długo nie mogła zasnąć, a
gdy w końcu jej się to udało, zaczęła żałować, że to, co widzi przed sobą, to
nie jawa. Czemu
wszystkie sny nie mogą być tak przyjemne? - zastanawiała się, rozglądając
po krainie kształtującej się przed jej oczami. Czytając wszelkiego rodzaju
książki, często wyobrażała sobie światy do nich należące, jednak żaden z nich
nie był bardziej realny i szczegółowy niż ten, który miała teraz przed sobą. Z
jej rozchylonych ust wydobyło się przeciągłe westchnienie, gdy oczy chłonęły
wygląd otoczenia. To wszystko wyglądało jak z obrazka... dosłownie. To świat, który
narysowała mama! - zdała sobie sprawę. To było niesamowite. Dotykać tych
delikatnych listków w dziwnym niebieskim kolorze, stąpać po miękkiej ściółce,
nie depcząc przy tym pokrywających ją kwiatów... to tak, jakby rośliny same
schodziły jej z drogi, mimo tego nadal łaskocząc jej gołe kostki swymi
płatkami. Bardzo pasował jej brak obuwia, a lekka bawełniana koszula nocna powiewała
z każdym krokiem, nie krępując ruchów. Zauroczenie otoczeniem nie przeszkadzało
jej w zauważaniu coraz to nowych szczegółów. Słyszała szelest liści i subtelny
szum wiatru, a gdy przymknęła oczy, miała wrażenie, że te wszystkie dźwięki
układają się w szepty, których nie potrafiła zrozumieć. A była pewna, że
przemawiają do niej, a nawet wypowiadają jej imię. Whisper...
Nogi same poniosły ją w
głąb puszczy, a bose stopy z przyjemnością witały chłodny, miękki mech. Każdy
następny krok sprawiał, że poznawała coraz to nowe rzeczy. Nic nie wyglądało
tak samo – każde drzewo było jedyne w swoim rodzaju, każdy liść mienił się inną
paletą barw, a każdy kwiat wprawiał ją w jeszcze większy zachwyt.
Whisper miała ochotę
dotykać wszystkiego, co rozciągało się przed nią, skakać po sprężystym mchu i
nigdy nie opuszczać tego miejsca. Opuszkami palców sunęła po korze następnego
drzewa i zerwała jeden z tych żółtych kwiatów o dziwnych, ostro zakończonych
płatkach. Mimo tak realnej atmosfery doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że
śni, co nie zdarzało się często. Zazwyczaj błoga nieświadomość nie pozwalała
jej na rozeznanie w sytuacji, ale teraz było inaczej.
I pewnie wędrowałaby tak w
nieskończoność, gdyby nie to, że jej drogę w końcu zagrodził strumień. Jego
szerokość nie mogła przekraczać dwóch metrów i na pewno nie był głęboki, bo
dziewczyna poprzez czystą wodę widziała każdy kamyczek na dnie. Zajrzała w
przejrzystą taflę, by z zaskoczeniem ujrzeć swoje uśmiechnięte odbicie. Nie
zdawała sobie sprawy z tego, że cały czas uśmiecha się szeroko. Kiedy ostatnio
tak entuzjastycznie do czegoś podchodziła? Kiedy ostatnio potrafiła docenić
piękno otaczającego ją świata? Minęło już sporo czasu…
Przysiadła na brzegu
strumienia i zanurzyła stopy w zimnej wodzie. Odkąd się tu pojawiła, żadna
temperatura jej nie przeszkadzała. Ani chłód ściółki, ani parne powietrze; i
podobnie było z wodą. Wszystko tutaj wydawało się jej takie kojące… Ponownie
zerknęła w swoje odbicie i siłą woli zmusiła się do pozbycia tego radosnego uśmiechu
z twarzy. Tak, lepiej wyglądała z poważną miną. A może po prostu była do takiej
przyzwyczajona?
Długie kosmyki jej ciemnych
włosów opadały na zaróżowione od emocji policzki. Pod wąskimi brwiami
spoglądały na nią duże, brązowe oczy – jedyny aspekt swojego wyglądu, który
lubiła. Odgarnęła grzywkę z czoła, a dłuższe kosmyki włosów zgarnęła za uszy.
Nie lubiła nosić ich rozpuszczonych i można ją było zobaczyć w takiej fryzurze
tylko gdy kładła się spać.
- Jak już skończysz
podziwiać swoje odbicie, radziłbym ci się odsunąć od strumienia. – Whisper, tak
niespodziewanie słysząc nieznany męski głos tuż za sobą, prawie wpadła do wody.
Zerwała się na nogi i szybko odwróciła.
- Dlaczego? – spytała,
starając się przywrócić bicie serca do normalnej prędkości. Mężczyzna stojący
kilka kroków od niej przypominał jej postać z książki fantastycznej. Tak
właśnie wyobrażała sobie elfa. W stroju z miękkiej tkaniny i w kolorach
otaczającego go otoczenia. Z kołczanem strzał na plecach i łukiem w dłoni. Tylko
spiczastych uszu mu brakowało. Czy więc był człowiekiem? Z jakiegoś powodu
bardzo w to wątpiła. Może to dzięki sięgającym mu ramion włosom w kolorze
bezchmurnego nieba?
- Chyba nie chcesz, żeby
Wodne Duchy wciągnęły cię do wody, hm? – spytał, przyglądając się Whisper z
takim samym zainteresowaniem, jak ona jemu.
- Przecież by mnie nie
utopiły, za płytko jest – odparła dziewczyna, sama zaskoczona własnym logicznym
podejściem do sprawy. Bo czy zanim jej wszechwiedzące ego nie wtrąciłoby się do
rozmowy, nie powinna zapytać, czym są Wodne Duchy? Miała jednak wrażenie, że
mężczyzna przed nią stojący i tak już ją ma za kogoś wielce niedoinformowanego,
więc takie pytanie mogłoby być dość kompromitujące.
- Oczywiście, że by cię nie
utopiły – powiedział, a ton jego głosu świadczył o tym, że jej stwierdzenie
nieco go rozbawiło. Zrobił dwa kroki w jej kierunku, pewnie chcąc ocenić ją z
bliska, jednak szatynka wyraźnie nie czuła się z tym komfortowo, bo
automatycznie zrobiła dwa kroki w tył, utrzymując dystans pomiędzy nią a
mężczyzną i tym samym obiema stopami ponownie znajdując się w strumieniu.
Widząc to, nieznajomy cofnął się, jakby chciał ją zachęcić do ponownego
opuszczenia wody. Whisper nie zdążyła jednak zrobić kolejnego ruchu w
którąkolwiek ze stron, bo coś złapało ją za kostki i wciągnęło do strumienia.
Dziewczyna szybko znalazła
się pod wodą, chociaż gdyby wstała, to nawet w najgłębszym miejscu sięgałaby
jej najwyżej kolan. Upadek nie został więc zamortyzowany i ostre kamienie na
dnie pokaleczyły jej łokcie i dłonie, którymi uchroniła się przed większym
potłuczeniem. Zanim czyjeś silne ramię wydostało ją ze strumienia, zdążyła się
nałykać sporej ilości wody. To wszystko nie trwało więcej niż kilka sekund i
szatynka już z powrotem siedziała na stałym lądzie, plując wodą i odgarniając z
oczu mokre włosy. Jej wybawcą naturalnie okazał się mężczyzna, który chwilę
wcześniej ostrzegł ją przed wchodzeniem do strumyka.
- Co to było? – spytała
Whisper, nieco ochrypłym od wykaszliwania wody z płuc głosem.
- Wodny Duch – odparł na to
mężczyzna, teraz już nie kryjąc rozbawienia. – Lubią wciągać do wody każdego,
kto jest na tyle nieostrożny, by im na to pozwolić. Nie są niebezpieczne, tylko
uważają takie rozrywki za świetną zabawę – dodał, tym razem spokojnie decydując
się na wyjaśnienie sprawy, bo chyba zrozumiał, że osoba, którą spotkał,
niekoniecznie orientuje się w lokalnej faunie. I jakby na potwierdzenie jego
słów od strony strumyka dał się słyszeć stłumiony chichot, który jednak szybko
umilkł, oddalając się, płynąc z prądem.
- Zapamiętam – mruknęła
szatynka, rozcierając obolałe łokcie, na które upadła. Na jednym z nich miała
niewielkie rozcięcie; skrzywiła się, widząc sączącą się z niego leniwie krew. –
Świetnie – podsumowała, przykładając do rany skrawek swojej koszuli nocnej.
- To kim ty jesteś? –
spytał jej wybawiciel, kucając obok i wbijając wzrok w twarz dziewczyny.
- Chciałam cię spytać o to
samo – powiedziała, z satysfakcją stwierdzając, że jej rana jest jedynie
powierzchowna; nawet już nie krwawiła. – Nazywam się Whisper, a ty?
- Pytałem raczej o rasę,
ale imieniem też się zadowolę. Ja jestem Iskadar.
- Rasę? – spytała szatynka,
nieco zbita z tropu.
- No nieważne – powiedział
Iskadar i machnął ręką. – Widać od razu, że jesteś człowiekiem – stwierdził
tonem znawcy.
- A ty jesteś…?
- Leśnym Duchem – rzucił
mężczyzna, swoim wyrazem twarzy sugerując, że to oczywiste. – Nie często widuje
się w naszych lasach ludzi. Szczerze mówiąc jesteś drugim jakiego spotkałem w
życiu – poinformował dziewczynę. – To twój pierwszy raz w naszych stronach?
- Tak – przyznała Whisper,
nieco onieśmielona bezpośredniością mężczyzny. Zauważyła jednak, że Iskadar
oprócz łuku, który położył obok siebie, miał też flet, który leżał teraz na
jego kolanach. Wyrzeźbiony z jasnego drewna i na całej jego długości widniały
licznie wyżłobione zdobienia. Był prawdziwym dziełem sztuki. – Grasz na tym? –
spytała z niejakim podziwem.
- Jeszcze nie, ale mam taki
zamiar – odparł Iskadar z uśmiechem, biorąc do rąk flet i obracając go w
palcach. – Bo widzisz… ja go właśnie ukradłem – powiedział konspiracyjnym
szeptem i zaśmiał się cicho.
- Ukradłeś? Komu? – spytała
szatynka, bardziej zainteresowana samym Iskadarem niż tym, że okazał się parać
złodziejstwem.
- Pewnie się nie domyślisz,
jeśli pokażę ci to? – spytał, wskazując palcem na niewielki znaczek przy
końcówce instrumentu.
- To jakiś herb? – spytała
Whisper, mrużąc oczy, by wyraźniej dojrzeć niewielkie żłobienia układające się
we wzór.
- Zgadza się. Herb Górskich
Duchów – powiedział, a szatynce wydało się, że usłyszała w jego głosie dumę.
- Czemu go ukradłeś? –
spytała zaintrygowana.
- Bo mi się spodobał –
stwierdził, wzruszając ramionami. Whisper nie skomentowała, odrywając od niego
wzrok i kierując go w stronę otaczającego ich świata. Nigdy wcześniej tak
realnie nie śniła… - Już odchodzisz? – Iskadar odezwał się ponownie. Dziewczyna
spojrzała na niego, nie rozumiejąc, co ten ma na myśli. – Cóż… miło cię było
poznać, Whisper. Może się jeszcze kiedyś spotkamy, kto wie? Jeśli odwiedzisz znowu
mój świat, zabierz ze sobą lepszą odzież – poradził jej, znowu uśmiechając się
w ten pokrętny sposób.
- Ale ja wcale nie… -
Chciała powiedzieć, że nigdzie nie idzie, że nie zamierza opuszczać tego
pięknego miejsca, ale zorientowała się, że Iskadar ma rację. Czy tego chciała
czy nie, oddalała się od niego i błękitnej puszczy. Szum strumyczka powoli
zanikał, a sprzed jej oczu zniknęły te wszystkie kojące obrazy, szybko
zastąpione przez ciemność.
Obudziła się, gwałtownie
łapiąc powietrze. Poderwała się do siadu i rozejrzała nieprzytomnie po własnym
pokoju zalanym szarością poranka. A więc to był sen
– pomyślała i uśmiechnęła się blado. Najpiękniejszy, jaki
kiedykolwiek miałam – podsumowała i wstała z łóżka. Sobota zapewniała jej
dzisiaj swobodę, której chyba potrzebowała, bo właśnie uświadomiła sobie, co
opisze w notesie, który otrzymała od matki na urodziny.
I znów jestem. ;)
ReplyDeletePodobało mi się oczywiście szalenie, szalenie, szalenie. :)
Świetne opisy budujesz. Naprawdę. Wszystko sobie wyobraziłam. Powiedziałabym nawet, że byłam razem z Whisper w tej krainie. :) I było wspaniale. :)
Nie wiem, co jeszcze mogłabym powiedzieć. Ogólnie, to bardzo podoba mi się, jak piszesz. I cieszę się, że są kolejne części tego opowiadania. Na pewno jutro się za nie zabiorę. Żałuję, że nie dzisiaj, no ale cóż, ten okrutny świat mi na to nie pozwala. :|
Tym razem wyłapałam tylko jedno powtórzenie: "Długie kosmyki jej ciemnych włosów opadały na jej zaróżowione od emocji policzki."- jej. ;) Nawet bym nie pisała, ale widziałam, że zgłosiłaś się do oceny, więc stwierdziłam, że taka informacja może Ci się jednak przydać. :D
Podziwiam Cię: jak ktoś może robić tak mało błędów? ;)
Pozdrawiam cieplutko,
Mossi. :)
Ps.: Ja chcę sequel Panicza Śmierci! Chcę, chcę, chcę! :P Naprawdę strasznie polubiłam tego Steve'a. :)
Pps.: Mogłabym Cię prosić (tak bardzo, bardzo ładnie :)), żebyś, jeżeli oczywiście będziesz miała kiedyś chwilkę czasu i ochotę, powiedziała mi, co myślisz o tym moim blogu? Co jest źle, co trzeba poprawić itd.?
Witam ponownie ;)
DeleteCieszę się, że opisy się sprzedały, bo bardzo mi na nich zależy. Dzięki za wytknięcie powtórzenia, na pewno jej poprawię.
Co do Panicza Śmierć... Nie wiem czy kiedykolwiek napiszę sequel, bo opowiadanie pisane było ze znajomą, a ten projekt już dawno porzuciłyśmy.
Na Twojego bloga już zaglądnęłam i zostawiłam komentarz ;) Pozdrawiam
Strasznie Ci dziękuję za ten komentarz. Nie wiesz nawet, jak się z niego cieszę. Miałam (i nadal mam) ochotę Cię uściskać przez ekran tego komputera. :)
DeleteMam także nadzieję, że nie weźniesz mi za złe, jeżeli na wszystkie Twoje pytania i wątpliwości odpowiem w następnym komentarzu. Po prostu teraz nie mam już siły. Piszę tylko, by bardzo, bardzo podziękować i tak samo bardzo przeprosić za to, że jeszcze nie przeczytałam tych trzech postów. Wybacz mi, ale naprawdę mam aktualnie urwanie głowy, z niczym nie mogę sobie poradzić i nie wiem, w co ręce włożyć. Naprawdę żałuje i mam nadzieję, że uda mi sie powrócić do lektury jak najszybciej.
Co do błędów, to gdybyś tylko miała czas i chęci, byłabym Ci bardzo wdzięczna za ich przesłanie. Faktycznie, z interpunkcją mi nie idzie, bo robię to "na wyczucie", często regułki nie umieja mi pomóc. Albo ja nie umiem się nimi posłużyć.
Pozdrawiam serdecznie i z góry bardzo dziękuję. :)
A tak na marginesie, to nie myślałaś żeby zostać oceniającą? Bo ja bym sobie chętnie Twoje oceny przeczytała. Myślę, że na pewno byś się nadawała. :)
Ależ nie ma za co. Bardzo przyjemnie czytało mi się Twojego bloga. Na odpowiedzi cierpliwie poczekam. Wiem jak to jest nie mieć na nic czasu. Błędy wkrótce postaram Ci wytknąć, na razie jednak staram się popracować nad własnymi opowiadaniami ;)
DeleteOceniającą już byłam nie raz, ale w danym momencie jestem bezrobotna, bo brak mi czasu na regularne recenzje blogów, a w większości przypadków na ocenialniach wymagane jest systematyczne ocenianie, więc wiesz... xD
Pozdrawiam również